27 września 2013

Wojna nie ma w sobie nic z przygody

„Rzecz to piękna zaprawdę, gdy krocząc w pierwszym szeregu/Ginie człowiek odważny, walcząc w obronie ojczyzny” – śpiewał mężnym Spartanom Tyrteusz. A za nim śpiewały całe pokolenia Rolandów i Wallenrodów. Aż w wieku XX zmieniła się tonacja pieśni.

wojna

I wojna światowa – 1914-1918

 

Gdzieś pomiędzy jednym a drugim okopem dziewiętnastoletni chłopiec otrzymał pięć ran postrzałowych szrapnelem. Krew sączyła mu się z szyi, nogi i ramienia. Wtedy coś w nim pękło, a raczej coś pękło w całym pokoleniu, którego „zajęciem poprzez lata całe było robienie trupów”. Tym chłopcem był Erich Maria Remarque. „Na zachodzie bez zmian” nie sławi herosów, nie opiewa zwycięstw, nie zagrzewa do boju. To opowieść o młokosach, którzy nagle odkryli smutną prawdę o swoich ojcach: „podczas, gdy oni uważali służbę dla państwa za rzecz największą, myśmy wiedzieli już, że trwoga śmierci jest większa”.

 

Co takiego zaszło w jednym pokoleniu, że nie chciało już umierać za ojczyznę, za idee ani w ogóle za nic? Ile trupów musiały rozszarpać na kawałki spadające pociski, żeby pozbawić wojnę glorii patosu? Gdy zabraknie patosu, pozostaje już tylko szkaradna maskarada ludzkich bestii strachliwie walczących o życie. Może to gaz, gaz w okopach. Gaz, który wypełnił strofy poezji Wilfreda Owena. Gładkolicy poeta, nim zginął gdzieś w odmętach zachodniego frontu, zdążył odkryć tę samą prawdę, co Remarque: nie ma nic słodkiego w umieraniu za ojczyznę. „My friend, you would not tell with such high zest/ To children ardent for some desperate glory,/ The old Lie; Dulce et Decorum est Pro patria mori”.

 

Wojna domowa w Hiszpanii – 1936 – 1944

 

Pierwsze wydanieStarzy dowódcy nie przejęli się nazbyt wołaniem Owena czy Remarque’a. Goebbels profilaktycznie kazał w 1933 roku „Na zachodzie bez zmian” spalić. I tak generalicja spokojnie przygotowywała się do stracenia kolejnego pokolenia. Nastały mroczne lata trzydzieste. Niedobitki intelektualistów rozbijały się w berlińskich kabaretach, a w Hiszpanii ludzie rozbijali siebie nawzajem. Prasa żyła fotografią Roberta Capy, któremu udało się uchwycić moment śmierci hiszpańskiego żołnierza w soczewce aparatu.

 

Hiszpania dorobiła się nawet własnego Byrona. Hemingway, choć należał do pokolenia straceńców z I wojny światowej, jako ostatni postanowił odrodzić mit romantycznej walki o słuszną sprawę. Wyjechał więc do Hiszpanii, by bić się po stronie Republikanów. Wyjechał jako reporter, a i pisał w reporterskim stylu – sucho i wprost. Okazało się, że nie ma już miejsca dla Byronów. Po obu stronach są tylko mordercy. Dziś wiemy, że nie należy pytać „Komu bije dzwon”.

 

II wojna światowa – 1939-1945

 

Tak przyszła wojna, która wyprodukowała rekordową liczbę straceńców. Dla Europejczyków była to wojna obozów – nie żołnierzy. Na scenę jednak wkroczyli Amerykanie. Jeden z nich zauważył, że w wojnie nie ma zbyt wiele sensu, a prawdę mówiąc nie ma go za grosz. Joseph Heller odkrył rzecz zdawałoby się banalną, a jednak wcześniej niedostrzeżoną: z perspektywy jednostki wojna jest idiotycznym chaosem, który próbuje tę jednostkę wchłonąć. Nie ma już mowy o pokoleniach, a co dopiero o narodach czy chwale. Jest tylko pilot Yossarian i cała masa ludzi, którzy z nieznanych przyczyn chcą go zabić. Kiedy absurdalny „Paragraf 22” to najwyższe prawo, praw tak naprawdę nie ma.

 

Bezmyślny chaos wojny jednych przeraża, innych irytuje. Człowieka myślącego wprawia we wściekłość. Gniew kazał Broniewskiemu rzucać bomby na Berlin, na Smoleńsk, na architektów przemocy: „A trzecia bomba – w tych, co wierzą,/ że dość jest rozdać broń żołnierzom/ i poszczuć ludy, poszczuć armie – / wtedy się więcej złota zgarnie”.

 

Wietnam – 1957-1975

O'Brien

Był rok 1968. Studenci wyszli na ulice. Nastolatki płakały, słuchając „Hey Jude”. W kinach grano „Dziecko Rosemary”, a Tim O’Brien wyruszył na wojnę w Wietnamie. Z tej wojny żołnierze wracali bohaterami i zbrodniarzami zarazem. Chaos zaczyna osiągać swoje apogeum. Kiedy bierzesz udział w masakrze, rzeczywistość miesza się z fikcją. Do wojny znów wkrada się poezja. Poezja i melancholia, którymi przesiąknięte są opowiadania O’Briena. „Rzeczy, które nieśli” poskładane zostały z urojeń, wyobrażeń, historii prawdziwych i tych zmyślonych.

 

Wojna libańska – 1982-1985

 

A co jeśli twoje wspomnienia zastąpi sen? W 1982 roku libańskie oddziały wymordowały kilkaset tysięcy palestyńskich uchodźców w Bejrucie. Wydarzenie przeszło do historii jako Masakra w Sabrze i Szatili. Do dziś nie wiemy, jaką rolę w tej tragedii odegrało izraelskie wojsko, które kontrolowało teren. Nie wie tego, a raczej nie pamięta, również Ari Folman, który był jednym z izraelskich żołnierzy otaczających obóz uchodźców. Zamiast wspomnień z tej nocy pozostał mu sen. Choć „Walc z Baszirem” to animacja, nie sposób nie zaliczyć Folmana w poczet współczesnych Tyrteuszy. Stworzył w końcu pieśń wojenno-oniryczną. Pieśń o poszukiwaniu prawdy – jakkolwiek by ona nie była okrutna.

 

Irak – 2003-2005

 

Powers_Zolte_ptakiXXI wiek przywitał nas kolejną wojną – tą, „która próbowała nas zabić wiosną”, jak pisze Kevin Powers. Minął niemal wiek od relacji Remarque’a i Hemingwaya. Ich powieści od dzieła młodego Amerykanina dzieli mnóstwo smutnych doświadczeń i całe morze przymiotników. Tyrteusz nowego milenium znów bowiem stał się liryczny. Śni, błąka się po mrokach niepamięci, gubi w domysłach i wspomnieniach. Kevin Powers mówi, że napisał tę książkę w odpowiedzi na ciągle zadawane pytanie: „Jak tam było?”. „Żółte ptaki” zadają kłam staremu banałowi jakoby wojna zmieniała człowieka. Żołnierz nie zmienia się – on po prostu powoli traci wszystkie kawałki siebie: ulubione miejsca, nawyki, osoby, aż zostaje z niego smętna resztka: „Tak, jak poddany procesowi wietrzenia kamień ostatecznie nie jest już całością, lecz tym, co skruszało, rezultatem i przykładem powolnej erozji przedmiotu na skutek wiatru lub fal, tak samo każdy, kto uczestniczy w wojnie, kończy na podobieństwo mułu osadzonego u ujścia rzeki lub na jej dnie, w mieście, które jest wszystkim, co potrafi sobie przypomnieć”.

 

Syria?

 

Kolejny Tyrteusz przybędzie zapewne z Syrii. Jonathan Littell „Zapiskami z Holms” nie zasłużył sobie póki co na to miano. Być może pieśniarz nie nadejdzie wcale z Zachodu. Wschód pełen jest pewnie Tyrteuszy, których pieśni nie są jeszcze tak smętne.

 

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także