Recenzja
Być jak Albert
„To jest Albert Albertson. Lat cztery”. I właściwie to byłoby na tyle. Reszta to skóra zdarta z moich synów. Starszego i młodszego. Tak samo jak Albert – trochę rozrabiają, a czasem są grzeczni. I mają podobne pomysły, podobnie się też zachowują. Prawdę mówiąc bardzo się uspokoiłam po tej lekturze, a uwagi ciotek, że moje dzieci potrzebują… hm… dyscypliny, wpuszczam jednym uchem a drugim wypuszczam. Bo nasze dzieci są jak Albert. Po prostu są najzwyklejszymi dziećmi pod słońcem.
To najmocniejsza strona tych niepozornych, cieniutkich książek. Są szczere, prawdziwe, związane z życiem codziennym. Stanowią potwierdzenie tego, że szara rzeczywistość też może być piękna i ciekawa, skoro ktoś napisał o tym książkę, w której dziecko bez problemu się odnajduje i dobrze czuje, i wcale nie musi być superbohaterem albo śliczną królewną, aby przeżyć piękną przygodę. Więc tak: Albert nie może zasnąć i kombinuje, jak tylko się da, żeby przedłużyć wieczór: a to siusiu, a to zęby trzeba umyć, to znów męczy pragnienie, woda się rozlała, a w szafie czai się dziki lew („Dobranoc Albercie Albertsonie”). Kiedy chłopiec szykuje się do przedszkola, pojawia się nagle tysiąc innych spraw, które muszą być natychmiast załatwione: ubranie lalki Lisy, zaparkowanie mercedesa, przeglądnięcie książki o zwierzętach, sklejenie rozerwanej kartki („Pospiesz się, Albercie”). Majsterkowanie przy pomocy tatowych narzędzi i zabawa w helikopter, który może wylądować w afrykańskiej dżungli to najlepsza rzecz pod słońcem („Nieźle to sobie wymyśliłeś, Albercie”).
Przyszłość zapowiada się interesująco – cała seria liczy 25 książek. Pierwsza część opublikowana została w 1972. I wcale się nie starzeje. Wręcz przeciwnie – Albert ukazał się w wielu krajach na świecie (gdzie nadawane mu są różne imiona – w Szwecji: Alfons) i wciąż zdobywa wierne rzesze nowych czytelników.
To bogato ilustrowane książki dla najmłodszych dzieci, pełne humoru, którego sprawcą jest nie tylko mały bohater. Tato też ma w tym swój udział. Raz, w trakcie poszukiwań misia, zasypia ze zmęczenia na podłodze. A tak w ogóle ten tato jest bardzo zwykłym tatą – z łysinką, cierpliwy, kochający, i pyka sobie od czasu do czasu fajeczkę jak Sherlock Holmes. Ale za to, że jest takim super tatą – można mu to wybaczyć.
Na naszym rynku na pewno dominują książki, w których występują mamy. Tutaj jej nie ma, a pytanie o mamę może się pojawić. Można wytłumaczyć jej nieobecność na różne sposoby – wszystko zależy od sytuacji i wrażliwości dziecka. Odeszła, wyszła na chwilę, już jej nie będzie. Książka może mieć zatem również wymiar terapeutyczny. To, w jakim kierunku zostanie poprowadzona rozmowa, na pewno będzie zależeć od nas, rodziców.