6 listopada 2013

Cypherpogaduszki

Myślę, że uczciwie będzie, jeżeli na wstępie napiszę, że nie przepadam za Julianem Assangem. Jest – moim zdaniem – zwykłym anarchistą, który ma problemy z odróżnieniem dobra od zła, a jego jedynym celem jest doprowadzenie do powszechnej jawności wszystkiego, co niejawne. Nie mam piętnastu lat, więc za stary jestem na anarchię. A co się tyczy jawności – myślę, że nie każdy powinien wiedzieć wszystko, widzę sens w utajnianiu niektórych informacji i podejrzewam, że sam Assange pewnie szybko zmieniłby na ten temat zdanie, gdyby dowiedział się, co porabiali w sypialni jego rodzice, kiedy on szedł spać.

 

Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu to zapis rozmów pomiędzy Assangem, redaktorem naczelnym portalu WikiLeaks, oraz jego przyjaciółmi: Jacobem Appelbaumem, Andym Mullerem-Maguhnem i Jeremiem Zimmermannem, przeprowadzonych w marcu 2012 w Wielkiej Brytanii, kiedy Assange oczekiwał na ekstradycję w areszcie domowym. Po nadętym wstępie i prezentacji uczestników rozmowy czytelnik dowiaduje się, jakie opresje i prześladowania spadły na WikiLeaks i jej twórców po tym, jak w 2010 roku ujawnili oni tajne informacje dotyczące działań rządu i armii Stanów Zjednoczonych. Przyznam szczerze, że nie mieli łatwego życia, ale cóż: jeżeli ukradniesz jabłko przekupce na bazarze, to musisz liczyć się z tym, że jej konkubent skopie ci tyłek. Czego zatem spodziewali się nasi radośni cyberanarchiści, kradnąc niewygodne dane największemu mocarstwu świata, którego włodarze smsy Angeli Merkel czytują do poduszki? Upomnienia słownego?

 

W dalszych rozdziałach czytelnik zapoznaje się ze stenogramem rozmów o komunikacji, polityce, ekonomii, narastającej cenzurze, masowej inwigilacji, własności intelektualnej i walce o wolność w internecie. W skrócie omówiona jest m.in walka z ACTA, PRISM, praktyki takich gigantów, jak Google, Facebook, Twitter, Visa oraz szeroki zasięg wpływów NSA. Filozoficzne wywody na temat wolności absolutnej opisuje język, który przypomina łagodny remix tekstów Antoniego Macierewicza i Johna Lydona (dla mnie nieznośny).

 

Jako zwierzątko internetowe nie dowiedziałem się zbyt wiele nowego z tej pozycji, ale dla laików, którym do tej pory wydaje się, że zdjęcia z wakacji w Hurghadzie, udostępnione na Facebooku, widzą tylko ich znajomi, znajdzie tam wiele ciekawych informacji. Śmiem twierdzić, że niektóre będą szokiem na miarę odkrycia darmowych stron porno. Książka jest pełna przypisów i odnośników do publikacji w sieci, więc nieznajomość faktów i terminów nie powinna być przeszkodą.

 

Całość jest ciekawa, ale niestety zagłuszona paranoicznym jazgotem o tym, że kiedy wysyłasz smsa do żony, to między wami stoi żołnierz, i utopijnymi rozważaniami o życiu bez pieniędzy.

 

Na marginesie – zastanawia mnie negatywne podejście Assange’a do ochrony własności intelektualnej, która według niego blokuje rozwój kultury i ogólnodostępnej wiedzy oraz jest jedną z kilku wymówek do nieuzasadnionej inwigilacji w sieci, bo chociaż bardzo chciałem, to nie udało mi się znaleźć omawianej tu książki za darmo w internecie (a kosztuje ona 35 zł). Pachnie tu niekonsekwencją, panie Assange.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także