Recenzja
Czy kalejdoskop sterowany obcym okiem wciąż bawi tak samo?
W notce wydawniczej na ostatniej stronie okładki Kora Jackowska porównuje „Podróże do Armenii i innych krajów z uwzględnieniem najbardziej interesujących obserwacji przyrodniczych” do kalejdoskopu, „ukochanej zabawki dzieciństwa”. Po lekturze tekstu
z lekkim żalem muszę przyznać, że podobnych skojarzeń książka ta we mnie, niestety, nie budzi (co może jest efektem różnicy pokoleniowej i mojego dzieciństwa spapranego kapitalistycznymi zabawkami).
Albo moja wiedza na temat kalejdoskopu jest niepełna, albo kalejdoskop w tym przypadku jest nieco ułomny. Zgodzę się na to, że – podobnie jak wspomniane cacuszko – w jakimś stopniu „Podróże do Armenii…” oddają wrażeniowość naszego postrzegania, jego zmienność, ulotność etc. Z pewnością też odpowiadają tempie wspomnianej zabawy. W końcu ten, który bawi się kalejdoskopem, nad jednym obrazem pochyla się z większą atencją, inne z kolei opuszcza szybko. Różnica polega na tym, że przy lekturze to nie czytelnik decyduje o rytmie, a może jedynie zgodzić się na ten nadany opowieści przez autora. Wybrany przez Krzysztofa Środę może albo zachwycać, albo irytować.
Ale od początku. Gatunkowo „Podróże do Armenii” wpisują się w długą tradycję wspomnień z podróży, zapisów artysty z konfrontacji z nieznanym, relacji z sentymentalnych voyage’y. Sam autor odwołuje się wielokrotnie do „Podróży do Armenii” Mandelsztama: nawiązania te są raczej emocjonalne, skojarzeniowe, służą – jak przypuszczam – porównaniu doświadczeń obserwatora orientalnej przestrzeni, choć czytelnikowi – szczerze mówiąc – przybliżają niewiele.
W całym tekście autor wybiera zapis – fragmentaryczny, zacierany, ułamkowy – w którym fakty mieszają się z refleksjami, tymi mniej i bardziej poważnymi. Zestawia to ze sobą tak, jakby wszystkie elementy rzeczywistości były sobie równe: ich ciężar jest właściwie ten sam. Jedynym narzędziem selekcji jest tu bowiem pamięć, która w niedający się całkiem uporządkować sposób pozwala jednym faktom na trwanie, inne zaś wyklucza. Porządkiem narracji jest porządek swobodnych skojarzeń właśnie. Samej Armenii znajdziemy tu niewiele, podobnie jak Paryża, litewskich jezior i innych odwiedzonych przez autora miejsc. Na pewno czytelnik nie „dowie się” o okolicach, może nieco o ludziach, może nieco więcej o florze i faunie, najwięcej jednak o samym autorze. Nie jest to zarzut jednak, bo taka właśnie jest formuła tego gatunku.
Co w takim razie oferuje czytelnikowi ten tekst? Przede wszystkim możliwość porównawczą i rozpoznanie, że tak właśnie – ze strzępków – tworzy się nasza osobista historia. Że nie ma porządku logicznego, przyczynowo-skutkowego, że jest ona świadectwem subiektywnego zestawienia fragmentów. Po lekturze rodzi się jednak pytanie, czy faktycznie jest to odkrycie, czy raczej powtórzenie, ocierające się dziś już nieco o truizm.
Z pewnością książka Środy może się niektórym spodobać. Na przykład tym zapalonym obserwatorom codzienności, na których działają dokładnie takie jak na autora bodźce. Lektura to dla osób, które – posłużę się czytelniczym wspomnieniem – mogą i chcą pozwolić sobie na stanie i wypatrywanie dążących w stronę Iranu ciężarówek. Może tak właśnie zresztą powinno się oglądać świat. Nawet jeśli potem w zapisie tych obserwacji niektórym czytelnikom brakować będzie wyrazistości, konkretu, puenty.
Nie da się ukryć, że Środa to nie turysta, a podróżnik. A o to coraz trudniej. I o zrozumienie tej postawy też, czego i ja być może dowodzę. Odpowiedź zatem na postawione w tytule pytanie brzmi: bawić może, nie musi, ale spróbować pewnie nie zaszkodzi. Mimo rozczarowania kilka wyraźnie cudzych, lecz godnych obróbki, obrazów z lektury w mojej pamięci zostało.