Recenzja
Czyje to były Igrzyska?
Jeszcze kilka dni temu można się było zastanawiać, jaki obrazek z XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi bardziej utkwi nam w pamięci: polscy medaliści czy słynne zdjęcia z „drużynowymi toaletami” i dziennikarze biegający po hotelowych korytarzach, próbując wymienić trzy żarówki na klamkę do drzwi. Wydarzenia na Ukrainie przypominają jednak po raz kolejny, że wszystko jest sprawą polityczną, a tegoroczne Igrzyska nie stanowiły wyłącznie imprezy sportowców, lecz – jak w tytule najnowszej książki Wacława Radziwinowicza – były przede wszystkim „Igrzyskami Putina”.
Dlatego też, choć jest to przecież opowieść o przygotowaniach do sportowej rywalizacji, sportu w niej najmniej. Zamiast tego możemy dowiedzieć się, jak to się stało, że w Rosji znaleziono miejsce kompletnie nienadające się do rozgrywania zawodów zimowych (klimat subtropikalny!) i właśnie tam postanowiono je zorganizować. Skoro bowiem impreza to oczko w głowie samego Władimira Putina, nie może być rzeczy niemożliwych. I nikomu nie przeszkadzał fakt, że Igrzyska w Soczi zapisały się jako najdroższe w historii.
Wacław Radziwinowicz po raz kolejny zabiera nas w podróż po Rosji. W swoim reportażu pokazuje gigantyczną skalę korupcyjnego biznesu, a także (równie gigantyczną) bezczelność rosyjskiej władzy. Od dramatu ludzi, którzy – jak sami twierdzą – zostali „rozjechani przez Olimpiadę”, zaczynając, na kompletnej dewastacji unikatowej przyrody kończąc. „Igrzyska Putina” doskonale tłumaczą nie tylko pobudki, jakimi kierował się prezydent Putin, ale także (co o wiele bardziej zastanawiające) przyczyny, dla których MKOl zdecydował się przyznać Rosji organizację imprezy.
Radziwinowicz przy okazji stara się zakreślić możliwie szerokie tło Olimpiady. Wspomina koszmar wojny kaukaskiej, pokazuje historię Soczi (ulubionego kurortu nie tylko Putina, ale i Stalina), a także… porównuje tegoroczne wydarzenia z Igrzyskami z 1980 roku. Zestawienie okazuje się niezwykle trafne – nawet dowcipy „okołoolimpijskie” krążą te same, co kiedyś. Różnią się tylko nazwiskiem: wtedy żartowano z Breżniewa. „Igrzyska Putina” pokazują, jak niewiele się Rosja zmienia. Jak w realnym świecie powstają wciąż historie, których nie powstydziliby się rosyjscy klasycy.
Oficjalnymi maskotkami XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich były pantera śnieżna, niedźwiadek polarny i zajączek. Choć teoretycznie miały być wybrane w plebiscycie, dziwnym trafem zwyciężyły akurat te projekty, które cieszyły się sympatią władz. Mało kto jednak wie, że istniała jeszcze kandydatura „zojcza” – zezowatej żabki bez przednich łapek. Jeśli wierzyć Radziwinowiczowi, to ona cieszyła się największą sympatią internautów. Mała niebieska pokraka stanowiła symbol tego, jak wyglądać będą Igrzyska. Radziwinowicz wyczulony jest na takie smaczki, anegdoty, chwytliwe metafory. Być może dlatego jego opowieść znakomicie się czyta. I, w odróżnieniu od „zojcza”, niczego jej nie brakuje.