Recenzja
Diabeł Stróż – recenzja książki Marka Krajewskiego
Miłośnik prozy Marka Krajewskiego, zaopatrzywszy się w najnowszy kryminał, pod intrygującym tytułem „Diabeł Stróż”, otrzyma dokładnie to wszystko czego oczekiwał, a więc: przemoc, perwersję, upadłe kobiety i przerażające studium natury ludzkiej. Ten filolog klasyczny zafascynowany ciemnymi zakamarkami ludzkiej duszy, serwuje swoim czytelnikom, kompletnie nie przystające do jego wizerunku, obrazy upadku człowieczeństwa. Najpopularniejszy bohater cyklu książek Krajewskiego, czyli Eberhard Mock, jest zanurzony w owej zgniliźnie i choć nie ulega jej oparom, to jednak nie jest postacią kryształową, a lista jego grzeszków i słabości, jest właśnie tym wszystkim co tak mocno fascynuje czytelników, a zwłaszcza czytelniczki.
Tym razem radca kryminalny Mock musi rozwiązać skomplikowaną sprawę okrutnego zabójstwa tajemniczego Seppa Fromla, którego ciało znaleziono w ulu pełnym pszczół. Tenże Fromel nie dość, że utrzymywał pewną kobietę z ulicy Odrzańskiej we Wrocławiu, to jeszcze miał z nią autystycznego syna, którym dzielny policjant postanowił się zająć, po tym jak przestępcy poderżnęli matce gardło. Dla niezwykle pedantycznego Mocka, krzyczące i moczące się dziecko, stanowiło nieustanny problem, w trakcie prowadzonego śledztwa. Zmuszony oporządzać małego, przezwycięża swoje obrzydzenie, a jeśli pamiętamy go z poprzednich lektur, trudno jest uwierzyć w jego przemianę w troskliwego opiekuna. Eberharda Mocka Krajewski odsłania nam stopniowo, w każdej z wydanych co roku książce poznajemy coraz bardziej tego eleganckiego, dwukrotnie żonatego mężczyznę, w zawsze skrupulatnie opisanym wykwintnym ubraniu, skropionego drogą, wodą kolońską.
Mock stał się symbolem przedwojennego Breslau, a miasto zafundowało mu nie tylko wielki mural, ale i ustawiło jego podobiznę przed monumentalną Halą Stulecia. Marek Krajewski próbował uwolnić się od wizerunku Mocka, stwarzając jego alter ego w postaci lwowskiego komisarza policji, ale to właśnie Eberhard Mock jest ulubieńcem czytelników. Absolwent filologii klasycznej, interesujący się starożytnym Rzymem, znawca łaciny, szczególnie lubi posługiwać się w pracy filozofią, co pomaga mu w rozwiązywaniu kryminalnych zagadek. Jeśli szukamy rozrywki i potraktujemy kryminały Marka Krajewskiego, jedynie jako odtrutkę na nudną podróż pociągiem, to możemy nie zauważyć, jak umiejętnie autor posługuje się swoim wykształceniem i wplata w swoje powieści wszystkie fascynacje wynikające z klasycznej wiedzy filozoficznej. To nie tylko zgrabnie wrzucane w tekst łacińskie sentencje, ale też całe systemy filozoficzne, które bohaterowie często prezentują podczas błyskotliwych dialogów. Tym razem pisarz przemyca w swej mrocznej powieści nie tylko epikurejskie szczęście i przyjemność. W dyskusji z podwładnym, Mock jest wyznawcą utylitaryzmu i całe życie tego brutalnego policjanta zdaje się być ukierunkowane na uzyskanie jak największej ilości szczęścia. Mock to doskonały przykład hedonisty, czerpiący przyjemności nie tylko z płatnych dziwek, czystej odzieży oraz wykwintnego jedzenia.
To właśnie szczególne smaczki budują w wytrawnym czytelniku, atmosferę dekadencji i niezdrowej fascynacji, okraszonej subtelnymi odniesieniami do kultury wyższej. Opisując perwersyjne przygody pewnej kobiety upadłej, nawiązuje niespodziewanie do słynnej przed laty historii miłości Fryderyka Nietzschego oraz jego przyjaciela Paula Ree do tej samej kobiety, Lou Andreas – Salome, z którą przyjaźnił się także słynny Rainer Maria Rilke.
Fascynacje Krajewskiego pozwalają czerpać nie tylko z bogatej skarbnicy łacińskich mądrości, ale nawiązują czasem do głębokich pokładów jego wiedzy o starożytnej kulturze.
Wrocław, a właściwie niemieckie Breslau jest faktycznym bohaterem książek Marka Krajewskiego. Tym razem zanurzamy się w okolice Tauentzienplatz, czyli współczesnego placu Kościuszki, gdzie autor umieścił nielegalne kasyno, w którym rozgrywają się ważne dla przebiegu akcji wydarzenia.
Znajdujemy się w hitlerowskich Niemczech roku 1934, kiedy to faszyści postanowili zalegalizować hazard, co wywołało panikę wśród właścicieli tajnych kasyn. Przestępczy układ, z którym zmaga się Mock, wywodzi się spośród wychowanków sierocińca z pobliskich Obornik i może nasunąć skojarzenie z popularnym przed laty serialem „Ekstradycja”, gdzie przestępcy wywodzili się z tego samego domu dziecka. Krajewski dokładnie opisuje funkcjonowanie niemieckiego systemu opieki nad sierotami, który niepokorny Mock próbuje zwieźć, żeby nie utracić możliwości opieki nad niepełnosprawnym Rolfem. I choć trudno nam uwierzyć w ojcowskie przywiązanie policjanta do autystycznego dziecka, to jednak Mock faktycznie współczuje sierocie i stara się zapewnić mu jak najlepsze warunki. Rolf ze wzglądu na swoją chorobę, obdarzony jest niezwykłym darem pozwalającym hazardzistom wykorzystywać go w czasie gry w ruletkę.
Tytułowy diabeł stróż, wszelkimi siłami próbuje przeszkodzić Mockowi w rozwikłaniu zbrodniczych praktyk tajemniczego układu, dzięki któremu nieuczciwi obywatele Breslau mogą bezkarnie praktykować swoje bezeceństwa.
Marek Krajewski po raz kolejny udowodnił swoją klasę, rasowego twórcy intryg, dając nam fascynujący obraz degrengolady faszystowskich elit i choć to się wspaniale czyta, to jednak na koniec mamy wrażenie, że ten świat, do którego pisarz wraca po raz kolejny, jest już na tyle wyeksploatowany, że kolejny tom przygód wrocławskiego policjanta, będzie mógł jedynie powielać wcześniejsze, niezwykłe i mroczne historie niemieckiego Breslau.
Kierując się jednak zasadą użyteczności, możemy się spodziewać, że autor przekonany o słuszności swoich działań, będzie w dalszym ciągu dostarczał swoim czytelnikom pokłady szczęścia wynikające z lektury jego mrocznych kryminałów