29 października 2014

Szacki jeszcze wróci

W ostatniej odsłonie przygód Szackiego Zygmunt Miłoszewski zajmuje się przemocą w rodzinie. „Gniew” zapewne powtórzy sukces poprzednich książek autora „Ziarna prawdy”. Czy to koniec przygody Miłoszewskiego z kryminałem? Niekoniecznie.

header - MiloszewskiBW

Tytułowy gniew prokurator Szacki odnajduje w sobie. To męskie uczucie towarzyszy mu na każdym kroku, choć często myli je z irytacją – denerwuje się jeżdżąc po olsztyńskich ulicach, wkurza go uwaga ukochanej kobiety na temat niesprzątniętych naczyń, do pasji doprowadza niedotrzymująca obietnic córka. To taki męski gniew, pozostałość po przodkach, agresywnych myśliwych, wychodzących codziennie w poszukiwaniu strawy dla całej rodziny. Gen gniewu zadomowiony w mężczyznach trwał sobie w najlepsze przez wieki i dopiero niedawno zauważono, że czasem wymyka się spod kontroli.

Jeszcze 30-40 lat temu, role w naszym patriarchalnym społeczeństwie rozdzielono między płcie starannie – kto zapomniał jak to wyglądało, niech przypomni sobie dom rodzinny, a młodsi mogą spytać dziadków. Zygmunt Miłoszewski postanowił zająć się patologiczną odmianą męskiego gniewu, potocznie zwaną przemocą w rodzinie. Statystyki są zadziwiające: według Amnesty International, przemoc domowa wobec kobiet to najczęściej zgłaszane przestępstwo. Więcej kobiet w wieku od 15 do 44 lat umiera na skutek agresji domowej, niż na raka, malarię czy w wypadkach drogowych.

Miloszewski_Gniew

Prokurator Szacki zajmując się sprawą przypadkowo odnalezionych kości, zostaje osobiście wplątany w makabryczną historię z prześladowanymi kobietami w tle. Kości okazują się zupełnie świeże i prowadzą naszego przystojnego bohatera na spotkanie z wydarzeniami, które zadecydują o jego przyszłości. Co gorsza, sam prokurator popełni błąd, nie udzielając pomocy ofierze przemocy, pogardliwe zwanej w żargonie policyjnym „pseudopandą”, gdyż mianem „pandy” określa się ofiarę przemocy fizycznej (ze względu na podbite oczy), a „pseudo” to ofiara przemocy psychicznej.

Miłoszewski jest niezwykle sprawnym opowiadaczem, który urzekł nas już wcześniejszymi przygodami prokuratora Szackiego, a o sukcesie autora świadczy fakt, że zarówno „Ziarno prawdy”, jak i „Uwikłanie” szybko doczekały się ekranizacji, co przecież nie stało się nawet z książkami Marka Krajewskiego – niekwestionowanego numeru jeden w polskim kryminale. W „Gniewie” zwiedzamy Olsztyn, z niemiecką architekturą i polskimi absurdami, a autor traktuje to miasto mocno protekcjonalnie, ale zapewne zostanie mu to wybaczone, tak jak i nieustannie powtarzany żarcik o jedenastu jeziorach w granicach miasta. Szkoda tylko, że czasem Miłoszewskiego ponosi i zaczyna pisać w stylu pasującym bardziej do przygód Tytusa, Romka i Atomka, co zresztą dobrze widać już w debiutanckim „Domofonie”, a także ostatnio, w „Bezcennym”, w „Gniewie” natomiast psuje mroczną atmosferę, do pewnego momentu sprawnie budowaną. Patologa nazywa doktorem Frankensteinem, nadając mu również demoniczny wygląd, a żonglując nazwiskami pewnie doskonale się bawi, serwując nam Myślimira Szcząchora oraz niejakiego Poniewasza.

U Miłoszewskiego najlepsze jest to, co zwyczajne, kiedy opisuje wrażenia prokuratora, jego irytacje, myśli, wędrówki do pracy i do domu, gdzie czeka nowa kobieta i 16-letnia córka, kiedy zawiązuje się intryga, kiedy pojawiają się postaci z drugiego szeregu skrupulatnie obdarzane cząstkami życia.

Klasę kryminału poznajemy po tym jak się kończy. Jakże rozczarowujące są finały u Mankella, jak płasko finiszuje Krajewski. Szacki spiesząc ku swojemu przeznaczeniu, traci zimną krew i daje się ponieść emocjom. Finał Miłoszewskiego nie przekonuje, jest mocno naciągany, słaby psychologicznie. Zazwyczaj w czytanym kryminale nie potrafię odgadnąć kto zabił, ale tutaj wskazówki są dość czytelne i łatwo wskazać winnego – wystarczy tylko pamiętać, że według dobrych reguł, najbardziej podejrzana jest zawsze osoba, którą podejrzewamy najmniej czy której podejrzewać nie mamy wręcz prawa.

Niedawno autor „Gniewu” namaścił Katarzynę Bondę, na królową polskiego kryminału, stając się przez to cesarzem, a być może nawet papieżem dla polskich autorów książek sensacyjnych. I choć sam Miłoszewski ma na swym koncie ledwie trzy powieści kryminalne, to jednak tytuł cesarski niewątpliwie mu się należy, pomimo zapowiedzi o zakończeniu cyklu z prokuratorem Szackim, a także zakończenia przygody z powieścią kryminalną w ogóle. Nie wierzcie w to – Szacki wróci, może nie zaraz, może za kilka lat, ale wróci, bo kto doczyta do końca „Gniew”, zobaczy tę możliwość w szeroko otwartym ostatnim fragmencie.