Recenzja
Galicyjska Panna Marple
Wydawać by się mogło, że w dziewiętnastowiecznym Krakowie (wielkomiejskim na tle niezamożnej Galicji, a jednocześnie z tęsknotą i zazdrością przyglądającym się cesarskiej stolicy) o prawdziwą sensację trudno. Z relacji Boya wiemy przecież, że miasto żyje od jednej uroczystości religijnej do drugiej, a o biskupach rozmawia się w nim jak gdzie indziej o aktorkach.
To tu jednak, na dodatek w domu spokojnej starości, w niedookreślonych okolicznościach zaczynają ginąć kobiety. Policji i fundatorom przytułku zależy na szybkim i przykładnym ukaraniu kogokolwiek, byleby wyciszyć głośny na całe miasto skandal. Jest jednak jeden człowiek, który naprawdę lubi znać prawdę (o wszystkim i o wszystkich) i nie spocznie, póki nie odkryje tajemnicy morderstw w Domu Helclów. To znana (choć nie dość) i szanowana (choć niewystarczająco) profesorowa Szczupaczyńska.
Angażuje się ona w śledztwo mimo niechęci detektywa oraz licznych obowiązków, które spoczywają na jej głowie. W końcu uniwersytecka kariera męża sama się nie rozwinie, szykowna kolacja i aukcja charytatywna same się nie zorganizują, na rezurekcji, teatralnym spektaklu czy pogrzebie ważnej osobistości nikt jej też przecież nie zastąpi. Do tego jeszcze trzeba zadbać o dom. No i o pozycję. Na szczęście profesorowa Szczupaczyńska ma dość sprytu, determinacji i towarzyskich kontaktów, dzięki którym udaje jej się pogodzić role damy i śledczego. Obie ze wspaniałym rezultatem.
Bardzo erudycyjna, dopracowana (czego dowodem jest fantastyczny spis treści!) i przezabawna powieść pt. „Tajemnica Domu Helclów”, którą Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński opublikowali pod pseudonimem Maryli Szymiczkowej, zapewnia wspaniałą rozrywkę. Jest bowiem zarówno świetnym pastiszem gatunku, jak i rezerwuarem informacji o codziennym życiu mieszkańców galicyjskiej stolicy na przełomie wieków. Autorzy nie tylko czerpali z bogatej tradycji literackiej, wyraźnie inspirując się np. nieśmiertelnymi kryminałami Agathy Christie, ale też sięgnęli po dokumenty i wspomnienia z epoki. Dowodem na to może być kryptocytat ze wspomnianego już Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „[Po rezurekcji, we wszystkich salonach rozmawiało się o tym], jak prześlicznie wyglądał biskup Dunajewski z infułą na srebrnych włosach” wpleciony w przemyślenia głównej bohaterki.
I to – według mnie – jest największy atut powieści. Chętnie wykorzystywane przez autorów stereotypy pozwalają nam się śmiać, sama intryga bawi, choć jest raczej drugorzędna, ale to te smaczki, drobiazgi, ciekawostki o codziennych zwyczajach sprawiają najwięcej radości. Dzięki nim obok przeuroczej postaci profesorowej, głównym bohaterem staje się tu sam Kraków i jego mieszkańcy. Sportretowani przez autorów z dużym dystansem, ale i sympatią.