Recenzja
Kolibry nad kapryfolium
Nowy tom wierszy Joanny Mueller ma zachwycającą okładkę – dom dla lalek, w którym można znaleźć wszystko: od klasztornego skryptorium po zdziwionego jelenia, a nawet pokój z takim samym, miniaturowym domkiem.
Sam tom również jest podzielony na wiele pokoi: Skryptorium, Interior, Przedsionek, Hilasterion, Gineceum, Dormitorium, Krańcówka, a w każdym z nich poszczególne wiersze mają swoje mieszkania.
Tematyka tomu wielokrotnie nawiązuje do zagadnień, które budowały zbiór esejów „Powlekać rosnące” wydany w 2013 roku. Tym razem są one realizowane w poetyckiej formie. To przede wszystkim kobiecość i macierzyństwo, intymna sfera domu.
„Już samo bycie kobietą to emancypacja” stwierdza Mueller w wierszu „to nie tak jak myślisz, siostro”, a cały zbiór jest dowodem na przyjęcie takiej właśnie perspektywy. „Obejmij mnie narracją, która nie wyklucza” prosi w tym samym wierszu.
Bohaterka wierszy Mueller to matka wielu dzieci żyjąca życiem innych, rozdająca siebie po kawałku, sprowadzona do funkcji rozrodczo-opiekuńczych, a przecież wciąż oczytana, wciąż potrzebująca być twórcza i równocześnie nie odrzucająca stanu, w którym się znajduje. W całym tomie można znaleźć bardzo wiele pięknych miłośnie-macierzyńskich zdań, jak choćby: „(żeby nie budzić dzieci, piszę we wnętrzu dłoni)” czy też cały wiersz zatytułowany „zaranna”. Mueller bardzo umiejętnie pokazuje całą ambiwalencję związaną z faktem, że matka i jej ciało nie należą już wyłącznie do siebie – to połączenie bólu i zachwytu, który można spotkać również w poezji Justyny Bargielskiej, a wiersze obu poetek korespondują ze sobą w ciekawy sposób.
Ważnym elementem dla autorki okazuje się doświadczenie ciała, czuje się „uwięziona w zawodnym mięsie”. Nawet wiersz somatycznie ciąży, gdy jest zbyt lekki znaczeniowo, jak wtedy gdy pisze: „wierszu bądź/lżejszy/znaczy nabierz/ciężkości/ocknij z ckliwości/by w ustach nie ustać/z uzdą wędzidłem/ponoś/koszty kunsztu”.
Równocześnie Mueller stawia sobie cel – „odzyskać siebie dla kartki papieru” i wspaniale jej się to udaje. Jej wiersze skrzą się wielką ilością odwołań i wielowarstwowych aluzji, są również niezwykle ciekawe brzmieniowo. Ich rytm oraz uważnie dobrane efekty dźwiękowe (rymy, aliteracje i inne zabiegi eufoniczne oraz wersyfikacyjne) sprawiają radość i zachęcają do głośnej lektury.
Mueller pracuje w głębokiej, codziennej warstwie języka i z wdziękiem rozbija zwyczajowe formy, wytrącając odbiorcę z przyzwyczajeń, których już nawet nie zauważamy. „intima thule” ma w sobie również wiele inwencji słowotwórczej, opartej często na codziennym doświadczaniu języka dziecka, które staje się punktem wyjścia dla eksperymentów podejmowanych przez dorosłego.
Wielokrotnie wykorzystuje również nawiązania biblijne i formy modlitewne takie jak litanie, a nawet tworzy własne psychodeliczne baśnie (jak choćby „blednica dziewczęca, oczar wirginijski”). W zawrocie głowy środków i sposobów, gorączkowych jak pośpieszne życie wiecznie zakrzątanej, znającej sposoby na wszystko i znającej się na wszystkim żony i matki. Jednak w tym zamęcie zawsze chodzi o rzeczy proste, dotkliwe i przyszpilające, jak choćby to, że „(w każdej dziewczynce tkwi podatność na krzywdę)”.