Recenzja
Literackie samoobnażenie
Wielotomowa, autobiograficzna powieść to odważny projekt. Pierwsza część „Mojej walki” pokazuje, że Karl Ove Knausgård doskonale wie, o jaką gra stawkę. Literacki ekshibicjonizm naraża na zarzuty, ale książka broni się sama.
Dostęp do najbardziej osobistych myśli, intymne szczegóły życia, szczery autoportret – w wywiadach Knausgård nieustannie podkreśla autentyczność swojego zapisu. „Moja walka” to forma literackiego samoobnażenia, życie bezpośrednio przełożone na literaturę. Pięć lat po wydaniu norweskim otrzymujemy pierwszą część cyklu. To nie nowy, skandynawski Marcel Proust, „Moja walka” na porównaniach do „W poszukiwaniu straconego czasu” się nie kończy. Raczej zaczyna.
Knausgårda z Proustem niewątpliwie łączy poetyka wspomnień, dygresyjność i „hiperrealizm”. W obu przypadkach obszerna narracja mieści w sobie niemal fenomenologiczne opisy, długie passusy o najzwyklejszych elementach rzeczywistości. Wielki cykl Francuza pojawia się jednak tylko w tle, a autor „Mojej walki” realizuje swój własny projekt przekraczania realizmu i granic literatury.
Knausgård porusza się między monotonią codzienności a doświadczeniami granicznymi, które naznaczają jego osobowość. Powieść zaczyna od eseistycznych refleksji na temat śmierci, która jest jednym z ważniejszych tematów pierwszego tomu. Nie bez powodu książka kończy się sugestywną klamrą kompozycyjną, czyli wizytą w kostnicy. Wieńczące pierwszą część sceny to zetknięcie się z bolesną prawdą i surowe rozliczenie z przeszłością ojca alkoholika. Knausgård nie oszczędza tutaj czytelnikowi bezpośrednich, mocnych opisów.
Autor łamie pakt milczenia i zapełnia lukę w skromnej tradycji pisarstwa autobiograficznego w Skandynawii. Wykorzystując cały potencjał życiopisania, w kontekście konserwatywnego, luterańskiego świata Północy ociera się o kontrowersję, dla zachodniego czytelnika może zaś stać się impulsem do dyskusji o granicach szczerości autobiografizmu w literaturze.
Knausgård podejmuje zadanie podwójnie obarczone ryzykiem – nie tylko zapisuje swoje życie, lecz także publicznie przeprowadza proces autoterapii. Zadziwiające jest to, jak pisarz omija wszelkie pułapki narracji autobiograficznej. Posiada niebywałą zdolność do pisania o samym sobie, która nie jest dla czytelnika irytująca czy męcząca. Cały projekt runąłby, gdyby pozwolił sobie na ton skargi lub rozczulenia. Jednak Knausgård jest daleki w tym samym stopniu od narcyzmu, co od masochistycznego samooskarżenia. Unika tkliwości, zmanierowania, nie jest ani patetyczny, ani cyniczny. Część pierwsza to książka napisana z niesłabnącą czujnością. Norweg zdaje się przewidywać wszystkie zarzuty, dzięki czemu tworzy bezbłędnie rozpisany autoportret.
Knausgård brzmi tak samo świeżo w opisie codzienności dojrzałego, żonatego mężczyzny z artystycznym powołaniem, jak i wtedy, gdy wciela się w narratora młodzieńczych imprez. Fragmenty o dorastaniu mogłyby się znaleźć w oddzielnej powieści i stać się modelową historią każdego nastolatka (choć może nieco przerysowaną). Przeplatające się plany czasowe współgrają ze sobą, czyniąc z „Mojej walki” kompozycyjny majstersztyk. Znajdziemy tu i doskonale budowane napięcie, i sugestywne sceny. Mimo całego hiperrealizmu, pisarz potrafi grać niedomówieniem, a centralna postać ojca pozostaje zagadką.
Norweski prozaik wyrasta z tradycji męskiego pisania, bezpośredniego, nieprzegadanego (mimo ponad pięciuset stron pierwszego tomu). Jego język jest celny, odmetaforyzowany, doskonale punktujący, napędzany przez wewnętrzną złość i wstyd. To magnetyczna proza, pozbawiona stylistycznych ozdobników, nie siląca się na efekt. Nie do przecenienia są wyznania dotyczące samego tworzenia i ambicji napisania wybitnej powieści. „Moja walka” jest więc także portretem artysty z czasów dojrzałości, niezwykle świadomego artystycznie pisarza, który rzuca wyzwanie nie tylko sobie, lecz także i czytelnikom.
Już sam tytuł należy do gestów prowokacyjnych. Nawiązanie do autobiografii Hitlera okazuje się już w pierwszym tomie sparodiowane przez babkę narratora, która powtarza „życie to kalka”, nie potrafiąc wymówić „w”. Knausgård ma więc doskonałe poczucie groteskowości, także w scenach najtrudniejszych, jak wizyta w kostnicy.
Ten niezwykle szczegółowy opis codzienności składa się na wciągającą historię, powieść w odcinkach, na której kolejne tomy czeka się z niecierpliwością. Pierwszą częścią „Mojej walki” Knausgård wygrywa z samym sobą i z materią tworzenia, lecz dopiero cały cykl pokaże, czy norweski autor napisał prawdziwe arcydzieło.