Recenzja
(Meta)kryminalne zagadki Basków
Ponure przygody skandynawskich policjantów, detektywów i dziennikarzy straszą na półkach z bestsellerami w księgarniach, kioskach, a nawet dyskontach. Jako fan gatunku omijam zazwyczaj te tomy i w geście buntu snuję się po Sycylii Camilleriego albo Barcelonie Vasqueza Montalbana. Południowe powieści kryminalne wydają się bardziej wyrafinowane stylistycznie i bardziej egzotyczne z naszego punktu widzenia.
Taki jest również „Jeszcze tylko jeden nieboszczyk” Ramiro Pinilli. Autor jest cenionym baskijskim, hiszpańskojęzycznym pisarzem. Jego powieść z 1960 roku „Ślepe mrówki” stała się już klasyką literatury. Jeśli ktoś taki siada prawie 50 lat później do pisania powieści kryminalnej, możemy spodziewać się, że spod jego pióra nie wyjdzie banalne czytadło.
Historia toczy się tuż po wojnie w baskijskim miasteczku Getxo, jak większość książek Pinilli, a bohaterem jest Sancho – życiowy nieudacznik, księgarz i fan czarnego kryminału w jednym. Ponieważ w Getxo nie ma wielu zapalonych czytelników poza nim samym i jego pracownicą Koldobike, Sancho spędza czas na pisaniu kryminałów naśladujących stylem powieści Chandlera i Hammetta, które są zresztą konsekwentnie odrzucane przez wszystkie hiszpańskie wydawnictwa. W końcu zniechęcony postanawia „pójść w realizm” – rozwiązać i opisać zagadkę prawdziwego morderstwa sprzed 10 lat. W tym momencie zaczyna się gra – z czytelnikiem, z konwencją, z gatunkiem, z rzeczywistością. Sancho zakłada garnitur i zaczyna przedstawiać się jako Samuel Esparta, prywatny detektyw. Koldobike nakazuje upodobnić się do jego wyobrażenia idealnej sekretarki amerykańskiego detektywa – przefarbować włosy na blond i włożyć obcisłą spódnicę. A wszystko to we frankistowskiej Hiszpanii.
Choć bohater nieustannie odwołuje się do czarnego kryminału, to samą powieść możemy traktować jak pastisz. Wszystko tu jest nie takie, jakie powinno być. Esparta nie jest twardzielem – mieszka z matką, nie pije, dużo czyta, nie jest cynicznym kochankiem wykorzystującym kobiety, ba nie jest w ogóle kochankiem, nie potrafi nawet dostrzec seksualnego napięcia miedzy nim i Koldobike. Zamiast wielkiego miasta mamy zaś zapyziałą prowincję.
Im bardziej bohater stara się stosować do konwencji noir, zbierając materiał do powieści, tym bardziej się od niej oddala. Podkreśla swą pogardę dla twórczości Agathy Christie, a tymczasem jest kimś pomiędzy Panną Marple a Herculesem Poirot. Sam wybór księgarza na detektywa kieruje nas bardziej w stronę Borgesa niż Hammetta. Obok typów, których możemy się spodziewać w powieści kryminalnej, zaczynają się pojawiać postaci groteskowe i surrealistyczne – jak brutalny falangista-poeta, który wykłada różnicę pomiędzy zwolennikami Franco a komunistami jako różnicę między poezją a prozą, albo badacz kraju Basków, tworzący mapę w oparciu o pomiar odległości w krokach.
W dodatku od intrygi kryminalnej ważniejsza wydaje się warstwa formalna. Powieść ma postać swoistego dziennika pisarza lub brudnopisu powieści. Fragmenty dotyczące śledztwa przeplatane są metarefleksjami dotyczącymi literatury, w których nagle Esparta przestaje być naiwny. „Jeszcze tylko jeden nieboszczyk” okazuje się więc takim samym kryminałem, jak „Moje życie w CIA” Harry’ego Mathewsa powieścią szpiegowską. Jest to świetna zabawa stylistyczna dla wyrobionego czytelnika, która może okazać się zbyt udziwniona dla zatwardziałego wyznawcy prozy gatunkowej.