Recenzja
Obraz nędzy i wspaniałości
Po ubiegłorocznej premierze „Stryjeńskiej” pióra Angeliki Kuźniak, fanom tej niezwykłej postaci dwudziestolecia międzywojennego sprawiono kolejny prezent: wydane zostały (ponownie) prywatne zapiski malarki, stanowiące zbiór pod tytułem „Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia”.
Wydanie, które ukazało się na rynku za sprawą wydawnictwa Czarnego, a konkretniej dzięki współpracy pani Kuźniak i odpowiadającej za redakcję Magdaleny Budzińskiej, to prawdziwa skarbnica wiedzy o tej wspaniałej, acz niedocenianej artystce, o jej trudnym. a chwilami nieco zabawnym życiu, wreszcie o jej podejściu do spraw codziennych i aktualnych wydarzeń historycznych. Lektura pozwala spojrzeć na ówczesne realia oczami utalentowanej kobiety, próbującej utrzymać siebie i bliskich ze swojej pracy artystycznej, co niestety dość często kończyło się fiaskiem. Ale! Ileż uroku płynie z tych zapisanych przez Stryjeńską kart! Z jaką finezją opowiada o sprawach codziennych, gonitwach za „flotą” i ucieczkami przed mnożącymi się wierzycielami. Wiele stron poświęconych jest właśnie rzetelnym sprawozdaniom co do bieżących wydatków, choć na wiele się to nie zdało – Zocha, mając pieniądze, wydawała je błyskawicznie, a to spłacając bieżące długi, a to zaciągając nowe. Ta trudna egzystencja, próba walki z własnymi słabościami (na przykład gdy już nie miała siły stać przy tym „przeklętym rajzbrecie”) to nic innego, jak piękno dnia powszedniego, sytuacji kryzysowych, które aktualne są przecież i w dzisiejszym świecie. Przez histeryczne zapiski dotyczące utraconej miłości, przerażających wręcz scen zazdrości czy ogromnej beznadziei, Stryjeńska wspaniale potrafi opisać sytuację z dystansu, obracając wszystko w żart, ale nie próbując się przed nikim usprawiedliwiać. Moment największego krachu i pogłębiających się coraz bardziej problemów finansowych, komentuje jako nie dość jeszcze wielką tragedię, bo przecież „Np. 1 milliard de dollars mieć długów byłby to już poziom artystyczny”.
Wydanie to obfituje w liczne ilustracje, wycinki z gazet i komentarze samej autorki pod otrzymywanymi przez nią listami – dzięki temu czytelnik ma wrażenie, iż Stryjeńska prowadzi nieustanny dialog, nie tyleż z kimś, co z samą sobą. Te pisane do siebie niejako zdania, prywatne przemyślenia udowadniają, jak ciekawą postacią była artystka, i jak wielka szkoda iż tak niewiele (wciąż!) się o niej mówi. Nietrudno uniknąć porównania tych zapisków do wydanego w 2013 roku gombrowiczowskiego Kronosa, w którym pisarz w niezwykle naturalny i bezpośredni sposób dzieli się z (czytelnikiem? Sobą samym?) swoimi najbardziej intymnymi sprawami, a także nieco kontrowersyjnymi poglądami.
Jest jeszcze jeden wspaniały aspekt tego dziennika: poza wciąż uprzykrzającą życie pogonią za pieniędzmi i choćby małym uznaniem, czytając ten rękopis da się wyraźnie odczuć wielkie uczucie: miłość do rodziców, dzieci, Ojczyzny. Nie ma właściwie pojedynczego zapisku, w którym artystka nie wspominała by swoich najbliższych i nie martwiła o swój kraj – mimo wielu przeciwności i osobistych problemów, wciąż wracała myślami do swojej rodziny.
„Chleb prawie że powszedni” to znakomite studium dni codziennych, wydarzeń nie do końca zwyczajnych i silnych emocji, które większość czytelników (w tym, przyznaję, ja) z łatwością może zrozumieć. Poszczególne rozdziały, uporządkowane chronologicznie, tworzą ciekawy przekrój życia tej wybitnej malarki zwłaszcza, gdy czytelnik sięgnie również do „Stryjeńskiej”, czyli kompletnej biografii artystki, którą to również opracowywała Angelika Kuźniak. Pojawia się tylko jedno zastrzeżenie: otóż przypisy, stanowiące około 150 stron (!) miały by znacznie większy oddźwięk umieszczone bezpośrednio na danej stronie, zamiast na końcu zbioru. Niemniej jednak, zapiski Stryjeńskiej tworzą wspaniałe dzieło, po które warto sięgnąć, nawet, a może i zwłaszcza, gdy życie tej wspaniałej malarki wciąż stanowi dla współczesnych tajemnicę.