Recenzja
Omijając „białe minuty”
Kiedy Izabella Cywińska pisała „Dziewczynę z Kamienia”, na scenie Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu trwały próby do „Wiśniowego sadu” w jej reżyserii. Spektakl ten miał charakter szczególny: umożliwił Cywińskiej powrót po latach do jej własnego teatru – przez nią reaktywowanego i przez 16 lat zarządzanego. Być może właśnie dlatego autobiografia ikony polskiego teatru w pewnej mierze przesiąknięta jest charakterystycznym dla Czechowa nastrojem.
Izabella Cywińska – zgodnie z konwencją autobiografii – wpuszcza nas do swojego najbardziej intymnego świata. Bardzo wiele miejsca poświęca dzieciństwu spędzonemu w Kamieniu Puławskim. Dzieciństwu toczącemu się w cieniu wojny, ale szczęśliwemu; osadzonemu w świecie (przynajmniej z perspektywy małego dziecka) zadziwiająco bezpiecznym. Cywińska nie lukruje jednak swoich wspomnień. Wyjaśnia kwestie trudne, nie boi się stawiać pytań o zasadność własnych życiowych decyzji. Pokazuje również, jak bolesne bywa symboliczne wyjście ze świata dzieciństwa, utrata domu, w którym się dorastało.
Postać Antona Pawłowicza Czechowa mogłaby z powodzeniem patronować fragmentom, w którym reżyserka odwołuje się do rodzinnego domu. Pewnego rodzaju „Czechowowski” klimat wpisany jest również w pojęcie, od którego wyjaśnienia Cywińska zaczyna swoją opowieść – „białych minut” symbolizujących czas, w którym nic się nie dzieje. Świadomość ich istnienia w tym wypadku mobilizuje jednak do pracy.
Za sprawą zawodowych wyborów, ale również rodzinnych koligacji, opowieść ta staje się również swego rodzaju przewodnikiem po życiu kulturalnym naszego kraju. W „Dziewczynie z Kamienia” „drugoplanowe” role odgrywają wielkie osobowości polskiej kultury. Akcja książki, siłą rzeczy, dość szybko przenosi się przecież do teatru…
Niezbywalnym kontekstem stają się w tym przypadku także wydarzenia z pogranicza historii i polityki. Cywińska opisuje zarówno przedwojenną idyllę, jak i dramatyzm działalności opozycyjnej powiązany z koszmarem aresztowań. Odsłania również kulisy swego polityczno-społecznego zaangażowania (by wspomnieć chociażby dzierżoną przez nią tekę Ministra Kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego).
Książka Cywińskiej pełna jest smakowitych dygresji, refleksji czynionych niejako na marginesie opisywanych wydarzeń. Narracji tej patronuje bardzo charakterystyczna optyka – spojrzenie reżysera, który zastanawia się, jak z przedstawionych tu faktów złożyć film. Izabella Cywińska wskazuje również te momenty, w których życie rzeczywiście przecięło się z kinematografią – opisuje sceny filmowe, inspirowane własnymi przeżyciami. Takie „reżyserskie” spojrzenie jest niewątpliwie dodatkowym smaczkiem tej opowieści.
Tytuł, który Cywińska wybrała dla swej autobiografii, w kontekście rodzinnej miejscowości niejako tłumaczy się sam. Wyrażenie to ma jednak jeszcze jedno znaczenie – należałoby je czytać jako historię kobiety niezłomnej, o silnym charakterze. Taki portret rysuje się również z lektury autobiografii, lektury pozwalającej wciągnąć czytelnika w – jak to pisze Cywińska – bardzo intymną „wojnę z samym sobą, z pamięcią i niepamięcią”.