Recenzja
Opowieść o rechocie sumienia
W swojej ostatniej powieści Mo Yan nie tylko po raz kolejny dotyka tematu trudnego – w tym przypadku „polityki jednego dziecka” – ale też ponownie sięga po frapujące, nieoczywiste rozwiązania narracyjne.
Mo Yan to pisarz specyficzny. Kiedy w 2012 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla, stał się pierwszym chińskim laureatem, który nie jest dysydentem. Jako przewodniczący Związku Pisarzy Chińskich często bywa obiektem krytyki ze względu na przynależność do grona twórców reżimowych. Z drugiej strony, stosunek władz do jego dzieł też jest niejednoznaczny – niby je doceniają, ale i tak część z nich przegrała z cenzurą…
Skąd ten niejasny status? Aby się przekonać, wystarczy sięgnąć po napisane przed kilkoma laty „Żaby”. Główną bohaterką powieści jest Wan Serce, genialna położna, która przyjęła niewyobrażalną ilość porodów, ale na polecenie partii wykonała też tysiące aborcji. Jej historia pozornie staje się pretekstem do rozważań nad polityką planowania urodzin, która nie jest tu ani oceniana, ani przedstawiana w najskrajniejszej postaci. Ale tematem jest raczej próba, na którą taka rzeczywistość wystawia człowieka. Mo Yanowi bliska jest poetyka absurdu, być może dlatego, że jego rodacy – bohaterowie jego książek – uwikłani są w sytuacje, z których dobrego wyjścia po prostu nie ma. Nie znaczy to jednak, że można uniknąć wyrzutów sumienia, czego najlepszy przykład stanowi „Kijanka”, postać raczej bezbarwna, ale przy tym niezwykle ciekawie skonstruowany narrator.
Znaczna część Żab to „podwójna” powieść epistolarna – listy adresowane są do tej samej postaci, pisarza-mistrza, ale przeplata się w nich korespondencja stylizowana na prywatną i ta, która ma być zalążkiem fikcji. Narratorem jest więc ktoś, kto dopiero zamierza napisać sztukę, zawartą na ostatnich stu stronach. Nawet ona ma jednak w sobie coś ze szkicu, z wprawki Kijanki – powstała w kilka dni i „ma nigdy nie zostać wystawiona”.
Styl Mo Yana nie jest łatwo przyswajalny i nie do końca każdemu czytelnikowi odpowiada. Mnie naleciałości marquezowskie nie przekonują, momentami irytuje też podniosły ton, krótko mówiąc – wrażliwość chińskiego prozaika jest mi dość odległa. Z pewnością jednak zasługuje on na to, aby więcej uwagi poświęcić próbie określenia go jako pisarza niż zaszufladkowaniu politycznemu. Tym, co najwyraźniejsze w jego postaci, jest przecież ostatecznie ślepa wiara w literaturę i jej istotność dla kultury, w której się wychował.