Recenzja
Portret śląskiej duszy
Polecać komuś „Cholonka” to jak, nie przymierzając, rekomendować świeży chleb. Książka Horsta Eckerta, czyli Janoscha, obrosła w Polsce legendą już po pierwszym, okrojonym przez cenzurę wydaniu z 1974 roku.
Gorzko-śmieszna opowieść o życiu w familokach, dosadny portret duszy śląskiej, czyli nie niemieckiej i nie polskiej. Swą opowieść – okrutną, groteskową, pełną makabry i żywych obrazków obyczajowych – snuje urodzony pod Zabrzem Janosch, nie stroniąc od absurdów, na przykład od historii Stanika Cholonka, który nałogowo zbiera skrzypce, bo od ich liczby jest według niego uzależniony status społeczny człowieka. Wbrew tytułowi główną postacią nie jest Cholonek, a jego babcia Swietłowa, matrona na miarę Urszuli Iguaran ze „Stu lat samotnosci”. W tej feerii zdarzeń światowych i mocno lokalnych znajdzie się miejsce i na grabienie sklepów żydowskich, i na sowieckich gwałcicieli w mundurach. A wszystko opisane z jedynej dostępnej maluczkim lokalsom żabiej perspektywy.