Recenzja
Powrót klątwy
Rob Zombie podobno wpadł na pomysł scenariusza „Panów Salem” podczas wizyty na weselu znajomych w Massachusetts. W tamtejszym hotelu muzyk zakupił niewielką książeczkę na temat procesów wiedźm, którym postanowił poświęcić swój ostatni, jak zapowiedział, horror.
Salem to malownicze miasteczko osławione dzięki procesom czarownic z 1692 roku. Niemal w każdym jego zakątku do dziś można spotkać zabytki i precjoza związane z kultem czarownic. Właśnie tutaj poznajemy prezenterkę radiową i dawną narkomankę, Heidi. Dziewczyna pochodzi z rodu Hawthornów, największych wrogów jednej z najpotężniejszych wiedźm, Margaret Morgan. W trakcie przeprowadzonej przez lokalnych mnichów egzekucji czarownic na wszystkie kobiety w miasteczku i Hawthornów zostaje rzucona klątwa. Kilkaset lat później zło powraca, upominając się o swoje.
Książki na podstawie filmów rzadko uchodzą za literacko wartościowe. Tworzone są najczęściej w pośpiechu, wiernie trzymają się scenariuszy filmowych i praw marketingu. W swej quasi-literackości pełnią przede wszystkim funkcję popularyzowania dzieła filmowego. „Panowie Salem”, jak na powieść opartą na filmie, bronią się całkiem nieźle. Evanson wspólnie z Zombiem nie opierali się zbyt wiernie na scenariuszu. Niektóre wydarzenia przedstawione w filmie na kartach powieści zostały pominięte, by urozmaicić książkowy materiał. Nie będę mydlił oczu tym, co film Zombie’ego widzieli, twierdząc, że książka w jakikolwiek sposób jest lepsza bądź też sprawia, że możemy spokojnie darować sobie wizytę w kinie. Można ją jednak traktować jako udane uzupełnienie okultystycznego obrazu Roba.
„Panowie Salem” zawierają to, co dobry horror mieć powinien: solidną dawkę gore, wywołujący ciarki, zmyślnie budowany klimat oraz ducha heavy metalu. To wszystko, podane przez znakomitego rockmana i wielbiciela horrorów, stanowi idealną lekturę na jesienne wieczory.