Recenzja
Przede wszystkim łakomstwo
Zbiór opowiadań Andrija Lubki sprowadzić można do prostych przyjemności – zjadania, pochłaniania, pożerania.
Do „Killera” przykuło mnie właśnie łakomstwo. A właściwie – opis łakomstwa pewnej młodej dziewczyny:
„Ona jadła tak, jakby była dyrygentem orkiestry symfonicznej. Jej ruchy były to płynne, to nerwowo-urywane, mimika tylko akompaniowała temu niepowstrzymanemu lotowi rąk, widelec i nóż pobłyskiwały w świetle, przelewały się, odbijały w oknach i w jej oczach, wargi ostrożnie i słodko oblizywały zęby (…)”.
W łakomej dziewczynie zakochuje się główny bohater, następnie za nią podąża i długo jeszcze nie może zaspokoić swojego głodu pobudzonego jej łakomstwem. Z resztą ta sama dziewczyna, taka, która to potrafi zawrócić facetowi w głowie w pięć minut, pojawia się w tym zbiorze kilkukrotnie. Zmieniają się historie, różne przydarzają się histerie, ale wszystko to jakby wciąż ta sama opowieść, tylko z innymi bohaterami.
Motywem przewodnim tej prozy jest więc brzuch, a wraz z nim nasycenie i nienasycenie. Wszak to w brzuchu bohatera jednego z opowiadań mieszka pisarz. Oprócz brzucha jest też serce, na okładce przedstawione jako żarłoczny mięsień. Do ostatniej strony nie opada intrygujące napięcie, które Lubka wytwarza między naiwnie pojmowanym romantyzmem ulokowanym w uduchowionym i pełnym poetyckich wzruszeń sercu, a zwierzęcym pożądaniem i głodem, które pochodzą z raczej niepoetyckiego organu, czyli brzucha.
Widoczne na okładce szczęki są rozwarte i uśmiechnięte zarazem. Znajdują się w sercu, więc może to właśnie ono pochłania wszystko swoimi szczękami. Przesady jest u Lubki dużo i przesada jest wszędzie. By nie szukać daleko – również w tytule.
Świat stworzony przez autora „Killera” wchodzi w czytelnika wszystkimi porami skóry. Lubka pisze zmysłowo i oszczędnie zarazem. Jego opisy, choć często lapidarne, są niezwykle plastyczne i cechują się erotycznym stosunkiem do rzeczywistości.
Posiąść, pochłonąć, wchłonąć, zachłysnąć się – wszystkie te określenia związane z interioryzowaniem doświadczenia świata wydają się tu jak najbardziej na miejscu. Charakterystyczna dla tej prozy drama bierze swój początek w rzeczach najbardziej trywialnych. Mierzenie się z absurdem, z jakimś horrendum nie jest wcale bardziej spektakularne niż mierzenie się z rzeczywistością.
Niezwykłe nie jest to, co najbardziej widowiskowe (że pisarz zamieszkał w brzuchu bohatera albo, że ktoś kogoś zabił), ale to, co zakorzenione w codzienności. Absurdalny wydaje się szczegół czyjejś fizjonomii lub irytujący nawyk.
A zatem, kiedy we wnętrzu głównego bohatera zamieszkuje Czechow, najdziwniejszy nie jest wcale sam fakt, że pisarz siedzi w czyichś trzewiach. Dziwne jest nie to, co jawnie sprzeciwia się zdrowemu rozsądkowi. Wzburzenie albo – w zależności od sytuacji – ciekawość narratora – budzą rzeczy codzienne. Nie to, że Czechow mieszka w brzuchu, ale to, że prowadzi tam „normalne życie” – kicha, choruje. Nie dość, że mieszka, to jeszcze ośmiela się sprowadzać sobie panienki.
Gdy Lubka zawadiacko odrywa się od rzeczywistości, pozostaje niezwykle blisko najdrobniejszych jej szczegółów. Narratora jego opowiadań nie dziwi morderstwo w bramie czy miłość od pierwszego wejrzenia, dziwi go, że ktoś mlaska albo oblizuje zęby. Starsza pani podglądająca korespondencję młodych ludzi, pozostawianą przez nich w specjalnej skrytce pod latarnią nie boi się kryminalisty, ale obawia się spławić swoją opiekunkę, której wizyta zakłóca plan podrzucenia podejrzanego liściku.
Rozczulająca małostkowość jest przedmiotem zachwytu Lubki. To proza bogata w szczegóły, niezwykle płynna i poetycka. Autor tworzy jednocześnie precyzyjne konstrukcje fabularne. Przypomina w tym nieco Edgara Kereta, pedanta krótkich form – pod płaszczykiem błahych historyjek przemyca pieczołowicie skonstruowane miniatury.
U Lubki trochę zgrzytają dialogi, które momentami wydają się wycięte z kiepskiego filmu, nienaturalne. Konsternacja, w którą wprawiają czytelnika, nie wydaje się zamierzonym efektem. O ile narrator, mimo zachłanności, nie ulega egzaltacji, o tyle bohaterowie bywają egzaltowani. Najbardziej sugestywny jest więc głos opowiadacza.
Lubka jest pisarzem niezwykle zachłannym, temperamentnym, wszystko rozgrywa się tu w górnych rejestrach: zakochania są na zabój, konflikt interesów od razu prowadzi do zabójstwa, a mimo wszystko – nie są to opowieści kiczowate. Ukraiński pisarz bez oporów sięga po chwyty wyeksploatowane już w prozie podejmującej grę z odbiorcą i od czasu do czasu puszcza oko do czytelnika.
To proza pozbawiona zadęcia. Swoboda i bezpretensjonalność przy tak przemyślanej kompozycji, poetyckim języku i konceptualizmie to nie lada dokonanie. Lubka wydaje się mówić prosto, nie nadto wyszukanie, konkretnie, opisowo, z dużym naciskiem na detal. W zwrotach do czytelnika jest bezpośredni, a w swoich historiach – „naiwny”. Wszystko to jednak z pełną samoświadomością, czyli – świadomością konstrukcji, roli opowiadacza, pozycji czytelnika i jego oczekiwań wobec „Killera”. Lubka pisze o miłości i śmierci, bo przecież tylko to tak naprawdę nas interesuje. I robi to tak pięknie, że pomiędzy zakochaniem i zabójstwem znajduje się czas na jedzenie.