Recenzja
Przegryzanie formy
„Piekłem jest piekło przekładu, kiedy język nie kwapi się wślizgnąć do środka.” – pisze Marta Podgórnik w swoim nowym tomie poetyckim zatytułowanym „Zawsze”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to głos z literackiego czyśćca – stanu przejściowego zawieszenia, w którym fermentuje nowy początek, powstaje nowa forma.
W swoim kolejnym tomie, poetka w zaskakujący sposób łączy zabiegi klasyczne z (po)nowoczesnymi. Dba o rym i rytm, a brzmienie jej frazy niejednokrotnie przyzywa echo kanonicznych poetów dwudziestego wieku. Równocześnie jednak treści ujęte w takie ramy rozsadzają je od środka. Przegryzają, fermentują. Wszystko jest niepewne i podszyte tandetą, serialem, reklamą, znużeniem, żmudnym obijaniem się o granice języka. Podgórnik przypomina czytelnikowi o nieznośnej powtarzalności życia, choćby gdy pisze: „Tu ziemia, ars decorum tandetnych powtórzeń, / tu słońce, ars amandi kampowych niespełnień”. Żyjemy w stanie wiecznej, nudnej wojny – sugeruje poetka – a całe „Zawsze” okazuje się historią tych nieustannych potyczek – „sercowych zamieszek”, borykania się ze słowem, ze sobą i z formą.
Te wszystkie sonety, laudacje i inne utwory, przepełnione farszem codziennego kiczu, noszą w sobie atmosferę końca, ciągłego „zbierania się na burzę”. To moment zawieszenia pomiędzy, który okazuje się stanem niezwykle twórczym, otwierającym nowe przestrzenie i przygotowującym grunt pod nowe rozwiązania formalne. Równocześnie jest jednak momentem bardzo trudnym, choć kto wie, może ten moment trwa naprawdę „zawsze”? W kolejnych utworach, gdzieś na marginesach pojawiają się frazy: „musisz napisać kiepską książkę, dziecko”, „nie chcesz naprawdę pisać takiej książki”, które przypominają o wewnętrznych zmaganiach autorki.
Jakie są efekty tych poetyckich potyczek? Na przykład taki wiersz jak „Oksymoron” – najbardziej chyba przejmujący i dotkliwy z całego zbioru, a do tego bardzo odważny. Bo kto dziś ośmiela się porywać na własną definicję piękna? Kto dziś w ogóle używa tego słowa? Podgórnik pisze za to: „Weź zmęczoną, zgorzkniałą, zmokniętą kobietę / i kochaj się z nią, jakby świat się właśnie skończył. / Skończy się, kiedy zaczniesz myśleć o miłości, /co samo w sobie jest oksymoronem.”
W „Zawsze” język stawia opór i sprawia ból, ale jest również rodzajem schronienia. W jednym z wierszy pada zdanie: „Ten, który zaklął moje serce w lód, nie ma dziś władzy nad moim językiem.” Słowa są wejściem i wyjściem, więzieniem i ucieczką jednocześnie.