12 lutego 2013

Raczkowski prowokuje…do myślenia

Polska satyrycznymi rysownikami stoi. Andrzejowie Mleczko, Czeczot i Krauze pracowali albo wciąż pracują nad zasadnością tej opinii. Dla mnie jednak gwiazdą pierwszej wielkości zawsze był Marek Raczkowski związany z „Przekrojem“.

 

Wszystko się zmieniało, odchodzili kolejni redaktorzy naczelni, a Raczkowski dalej trwał, tydzień w tydzień komentując rzeczywistość dwoma czy trzema celnymi obrazkami. Z czasem jego rysunki stały się chyba jedynym dobrym argumentem za kupowaniem tygodnika.

 

Kariera Raczkowskiego rozwijała się harmonijnie do 2006. Po włożeniu polskiej flagi w psie odchody w programie Wojewódzkiego zaczęła rozwijać się geometrycznie. W takim trybie wzrosła bowiem liczba nienawistników, ale i apologetów. Emocje w końcu opadły, fekalia zaczęły znikać z krajobrazu miast i o rysowniku znowu zrobiło się trochę ciszej. Medialny czyściec skończył się wraz z przeciekami na temat wywiadu-rzeki, którego Raczkowski udzielił Magdalenie Żakowskiej. Okazało się, że rysownik regularnie odwiedze agencje towarzyskie i, co więcej, zawód prostytutki bardzo ceni i szanuje. Tyle wystarczyło, żeby o Raczkowskim znowu zrobiło się głośno. „Książka, którą napisałem żeby mieć na dziwki i narkotyki“, nie żywi się jednak tanim skandalem i łóżkowymi wynurzeniami.

 

Publikację można by promować jednym hasłem: znaliście rysownika, poznajcie człowieka. Bo Raczkowski jest w książce wyjątkowo szczery, a przy tym diablo zabawny. Opowiada zarówno o tym, jak w dzieciństwie „fiutek stawał mu jak kredka“ w obecności trzyletniego kolegi, jak również o swoich znajomościach z Urbanem, Michnikiem czy Komorowskim. Towarzyskie wspominki nie robią jednak takiego wrażenia, jak te chwile, w których Raczkowski zdradza swój – często oryginalny – światopogląd, błyskotliwość przemyśleń czy skłonność do zabawnej puenty, czyli wszystkie te cechy, za które jest tak uwielbiany jako rysownik.

 

Z Raczkowskim można się nie zgadzać podczas lektury, można brać go za prowokatora, ale nie można mu odmówić nietuzinkowości. Że jego miniaturowe dziełka trzeba oglądać, wiadomo od dawna. Teraz warto go także czytać.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także