Recenzja
Raport z reality show
Po nierównej, ale pełnej hipnotycznego uroku „Ciężarnej wdowie” Martin Amis napisał powieść, w której powraca do motywów i postaci doskonale znanych z jego wcześniejszych utworów. Znów powstała rzecz solidna, zabawna, chwilami błyskotliwa – czy jednak komukolwiek jeszcze potrzebna?
Od wielu lat kolejne poczynania Anglika wywołują reakcje raczej ambiwalentne. Krytykuje się go, mniej lub bardziej sprawiedliwie, za powielanie schematów i uporczywą wierność przestarzałemu stylowi. Zarazem Amis to rzadki już przykład autora, którego status nie budzi wątpliwości. Stawia się go w jednym rzędzie z Ianem McEwanem i Julianem Barnesem.
„Lionel Asbo. Raport o stanie państwa” zdaje się deklaracją obojętności wobec zarzutów o powtarzanie zgranych motywów. Tytułowa postać to kolejny w twórczości pisarza antybohater na modłę Johna Selfa z „Forsy”. Lionel Pepperdine jest drobnym przestępcą, który zajmuje się głównie „ściąganiem długów” i regularnie trafia do więzienia. Dumny ze swojej działalności postanawia zmienić nazwisko na Asbo (od Anti-Social Behaviour Order, zasady kontroli osoby „naruszającej ład społeczny”). Swoistość tego gestu – przydzielenie sobie miana, które wiąże się ze stygmatyzacją jednostki – leży u podstaw obranej przez Amisa pisarskiej strategii.
Lionel bowiem to półanalfabeta, nieumiejący poprawnie wymówić większości słów – w jego okaleczonym języku znaczenie oddala się od przedmiotu. Opiekuje się osieroconym siostrzeńcem Desmondem i wpaja mu swoje zasady: o wyższości pornografii nad związkiem z kobietą, o więzieniu jako jedynym miejscu stabilizacji. Na przekór otoczeniu siostrzeniec to wrażliwy, zainteresowany literaturą chłopak. Przywiązuje się do Lionela, który budzi w nim jednocześnie strach. Niejednoznaczne relacje komplikują się jeszcze bardziej, gdy Des – zgodnie z absurdalną logiką Amisowego świata – rozpoczyna krótkotrwały romans z własną babcią. Tajemnica, która odtąd dzieli obu głównych bohaterów, staje się ukrytą osią całej historii.
Pepperdine’owie żyją w Diston, fikcyjnej dzielnicy Londynu – wysypisku śmieci, w którym ataki hałasu, smrodu i skorodowanej materii wyobcowują mieszkańców z ich własnej przestrzeni. Cały kraj to świat sztuczny, wyprany z wartości, sterowany przez oszalałe nagonki medialne. Kiedy Asbo wygrywa na loterii 140 milionów funtów, początkowo jest zszokowany nagłą transparentnością każdego swojego ruchu. Szybko jednak okazuje się, że otaczająca rzeczywistość – tabloidowe reality show – przyjmuje go z otwartymi ramionami.
Asbo pozostaje prymitywnym brutalem terroryzującym otoczenie – także Desa, który zakłada rodzinę mimo nękających go lęków i wyrzutów sumienia. A jednak coś się zmienia. Chociaż Lionel zatrudnia sztab PR-owców, dzięki którym wdraża się w życie bogatego celebryty, nie opuszczają go wątpliwości. Bogactwo owocuje dramatem samoświadomości. W środku medialnej i biznesowej gorączki Lionel obsesyjnie trzyma się myśli o obskurnym mieszkaniu w distońskim wieżowcu, które pozostaje jego „jedyną więzią”.
Martin Amis nie napisał słabej powieści. Co więcej, nie zestarzał się też bynajmniej jego styl – jak zawsze błyskotliwy, oscylujący między obrzydzeniem a współczuciem, przetykany zaskakująco melancholijnymi fragmentami. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że stawiane tutaj diagnozy u pisarza podobnej klasy są pójściem na łatwiznę. „Lionel Asbo” to powieść bezpieczna, poprawna, nieskomplikowana. Czyta się ją znakomicie, ale zapomina równie szybko.