Recenzja
Rusinkiem i Brzechwą
Z recenzowaniem książek dla dzieci jest jeden poważny problem. Najczęściej robią to dorośli. Tak jak w tym wypadku. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, dzieci recenzji ani nie czytają, ani nie piszą. Bo i po co zawracać sobie głowę cudzymi opiniami, skoro można wyrobić sobie własną.
Dlatego długo się nie namyślając postanowiłem wypróbować nową książkę Michała Rusinka na moich córkach: 4 i 7-letniej. Eksperyment powiódł się połowicznie. Młodsza przejrzawszy rysunki szybko się znudziła i poszła oglądać ulubione bajki, a starszej tak się spodobało, że następnego dnia wzięła „Wierszyki domowe” do szkoły. Zapytana o to, co w tej książce spodobało się jej najbardziej odparła, że była bardzo śmieszna, a już najśmieszniejszy był klucz na smyczy. „I chociaż klucz wad nie ma prawie,/ lubi się czasem zgubić w trawie./ Więc choć nie szczeka i nie ryczy/ dobrze jest trzymać go na smyczy.” (z dopiskiem drobnym drukiem „Pod koniec minionej epoki/ służyły do tego breloki”). Tak brzmi puenta wiersza „Klucz”. Bardzo zabawnego, jak wszystkie w tej pomysłowej książeczce, i bardzo dowcipnie zilustrowanego. Bo niemal tak ważne jak tekst są w „Wierszykach domowych” ilustracje Joanny Rusinek. Proszę mi wierzyć na słowo, naprawdę świetne. Nawiązujące do najlepszych tradycji polskiej książki dziecięcej spod znaku Jana Marcina Szancera (ulubionego plastyka Jana Brzechwy) czy Bohdana Butenki.
Wracając zaś do tekstu, to przywołany wyżej fragment „Klucza” jest dla całości bardzo reprezentatywny. Po pierwsze dlatego że, zgodnie z tytułem, tematyka tych wierszy istotnie jest domowa i obraca się wokół najróżniejszych pomieszczeń i sprzętów, mniej lub bardziej potrzebnych w mieszkaniu. Po drugie zaś z tego powodu, iż opowieści Rusinka są właśnie takie jak opowieść o kluczu: zgrabne, bardzo dowcipne, nieco absurdalne. Ich lektura sprawia przyjemność również dorosłemu, choć, na szczęście, nie puszczają nachalnie oka i nie wdzięczą się na siłę do starszego pokolenia, jak np. twórcy filmów w rodzaju kolejnych wersji „Shreka”, gdzie dziecko nie ma prawa zrozumieć połowy skojarzeń i aluzji. W tym przypadku drugoklasiści rozumieją wszystko co należy, włącznie z tym, że kolejne opowieści o garażu, przedpokoju, bibliotece, piwnicy, salonie czy sypialni nie mają żadnego waloru opisowego, że są tylko grą słów, błyskotliwych skojarzeń i służą zabawie.
Muszę powiedzieć, że łatwość z jaką Michał Rusinek rymuje i snuje swoje gawędy jest doprawdy imponująca. Wydaje mi się, że jeśli ktoś ma szansę by stać się dziś współczesnym Brzechwą to on jest jednym z najpoważniejszych kandydatów. Choć to zapewne wymagałoby od niego pisania historyjek. Narracji, których bohaterowie zostaną przez dzieci zapamiętani jak Kaczka Dziwaczka czy Pan Kleks. Wcale bym się jednak nie zdziwił, gdyby Rusinek wkrótce zaskoczył nas podobnymi opowieściami. Wszystko wskazuje na to, że potrafiłby to zrobić.