Recenzja
Saksy, dragi i rock'n'roll
Beata Chomątowska, autorka „Stacji Muranów“, tym razem w konwencji beletryzowanego pamiętnika opowiada o emigracji zarobkowej w Holandii w latach 90. Ale przede wszystkim pisze o seksie, marihuanie i wielkiej przygodzie.
Gdy Magik chciał powiedzieć o swojej obsesji, zarapował że ma „jedną pierdoloną schizofrenię“. Ja też mam swoją obsesję – to polska literatura. Tyle ciosów od losu, tyle zawodów, a wciąż zerkam na nowości i zapowiedzi. Po spektakularnych klęskach Jacka Dehnala (żeby wspomnieć „Saturna“) i Olgi Tokarczuk (karygodny „Moment nieźdzwiedzia“) z obawą zabrałem się za nową książkę Beaty Chomątowskiej. Na szczęście niepokój został rozwiany w miarę szybko. Okazało się, że jednak można. Można napisać powieść lekką, bezpretensjonalną, a przy tym niebanalną i dowcipną.
Książka Chomątowskiej opowiada o parze sympatycznych gastarbeiterów, którzy wyjeżdżają na wakacje stopem za naszą zachodnią granicę, aby po pewnych perturbacjach trafić do tytułowej Bredy. Sama podróż, praca i pobyt w Holandii naznaczone są posmakiem inicjacyjnym: młodzieńczy seks, coffee shopy, muzułmanie, pola kempingowe, mieszkanie z obcokrajowcami. Siła powieści Chomątowskiej zasadza się na dwóch filarach. Po pierwsze, autorce udało się celnie uchwycić ten moment w historii, kiedy podróż na Zachód była już powszechnie (?) możliwa, ale nie stała się jeszcze banałem i pseudoturystyką ze „śniadaniami kontynentalnymi“ w podstawowym menu. To czas, kiedy podróżowało się autem albo autokarem, a do krajów Unii Europejskiej trzeba było mieć wizę. Drugi, wielki atut „Prawdziwych przyjaciół…“ to interesujący portret lat 90., pozbawiony sentymentalnej stęchlizny. Chomątowska przenosi nas w czasy, gdy niewielu miało komórkę i kartę kredytową, nie było Google Maps, a wyjeżdżało się przede wszystkim na saksy. Ciekawie wypadają też reminiscencje z Krakowa tuż przed wyjazdem do Holandii. Zastawienie szarzyzny z kolorowym i egzotycznym Zachodem robi wrażenie.
Wszystko to sprawia, że „Prawdziwych przyjaciół…“ warto przeczytać. Od siebie dodam tylko, że skoro polską emigrację lat 90. odmalowała tak zgrabnie Chomątowska, to mam wielką nadzieję, że powstanie wkrótce pozycja o pierwszych latach po otwarciu unijnych granic. Z własnego doświadczenia wiem, że to równie bogaty materiał dla wyrobionego pióra.