Recenzja
Skrawki (z) rzeczywistości
Prozę Roberta Walsera można uznać za wyjątkowo oryginalną, na swój sposób rozedrganą lub nawet obłąkaną w swojej konstrukcji. Sumienne wniknięcie w przedstawioną przez autora rzeczywistość wymaga od czytelnika również niemałego wysiłku, ale jest on na każdym kroku rekompensowany.
„Mikrogramy”, dziwaczne dzieło nieco zapomnianego szwajcarskiego pisarza, to 526 kart (ok. 4 tys. stron standardowego wydruku) zapisanych przy użyciu ołówka. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby za „papier” nie służyły w tym przypadku bilety, wycinki z gazet czy też pocztówki, a samo pismo nie było aż tak drobne, że przez wiele lat uchodziło za jakiś niemożliwy do odczytania kod.
Za młodu Walser zarabiał jako Schreiber, w tym wypadku skryba lub kopista, czyli osoba o wyjątkowym charakterze pisma, a znaczną część życia spędził w zakładzie psychiatrycznym. Jeśli jeszcze wyobrazimy sobie, jak wymagającą czynnością musi być posługiwanie pismem miniaturowym, do odczytania którego potrzebny jest odpowiedni sprzęt, uzyskamy obraz jednego z największych ekscentryków wśród XX-wiecznych literatów. O swojej metodzie Szwajcar mówił następująco: „W mojej duszy rodził się za każdym razem uśmiech zadowolenia, coś też jak uśmiech poufałej drwiny z samego siebie, przez to, że oto tak pieczołowicie, ostrożnie obchodzę się z pisarstwem. Wydawało mi się między innymi, że ołówkiem pracuję bardziej marzycielsko, spokojniej, wygodniej, rozważniej, sądziłem, że opisany sposób pracy urasta mi w osobliwe szczęście…”.
Ten system ołówkowy prowadzi nie tylko do formalnego minimalizmu, ale ma wpływ również na treść. Walser wnikliwie, lecz jednocześnie dość zdawkowo, przechodzi między przeszłością a przyszłością, między już niedostępnym mu detalem a aktualnym w danym momencie sensem istnienia. W tym przypadku miniaturyzacja fizyczna tekstu doprowadziła do miniaturyzacji treści, a w niej i samego życia; fragment rzeczywistości prowadzi nieuchronnie do autora, z kolei swoisty psychologizm przeradza się w kosmologię – a we wszystkim roztopiony jest sam Walser, który nie omieszka czasem poinformować czytelnika, że jest głodny lub ma ochotę na zimne piwo. Nic więc dziwnego, gdy mówi on o swojej prozie jako o „części długiej pozbawionej akcji, realistyczne historii” oraz że tworzy on powieść, którą można by określić jako wielorako pociętą albo pokawałkowaną księgę o nim samym.
Jeśli można coś zarzucić polskiemu wydaniu „Mikrogramów”, to jedynie fakt, że mamy tu do czynienia zaledwie z ułamkiem całości (niemieckie pełne wydanie składa się z sześciu tomów) oraz że książka ta nie zawiera żadnych reprodukcji (poza zasygnalizowaniem oryginalności rękopisów Walsera na okładce). Być może przyjdzie jeszcze na to pora. Pomijając te aspekty, jest to pozycja godna uwagi i przybliżająca polskiemu czytelnikowi być może najbardziej przejmujący moment literackiego aktu kreacji, który istnieje na styku rysika i kartki papieru.