12 lutego 2014

Śmiech szaleńca, czyli o Europie Środkowej raz jeszcze

Według Vilikovskiego Środkowoeuropejczyk jest skazany na melancholię, samotność, ciągłe zawieszenie między teraźniejszością i przeszłością oraz prawdą i mitem. Ale też na śmiech, który pozwala w tym wszystkim przetrwać.

 

Pavel Vilikovský jest jednym z najbardziej popularnych i uznanych pisarzy słowackich, docenianym także za granicą. W zróżnicowanym formalnie tomie „Okrutny maszynista” znajdziemy dialog z kliszami, które zdominowały dyskusję o środkowoeuropejskości. Autor drwi z tego intelektualnego konceptu, ale jednocześnie sięga po niego, by przedstawić swoją interpretację tożsamości obywateli regionu. Z jakim efektem? Bardzo dobrym – otrzymujemy bowiem urokliwy, wypełniony ciekawymi pytaniami zbiór tekstów, które łączy samotność bohaterów i czarny humor, pozwalający na dystans nawet wobec trudniejszych rozpoznań.

 

Najdobitniejszym głosem w tej dyskusji jest otwierające tom opowiadanie „Wszystko, co wiem o byciu Środkowoeuropejczykiem”. Punktem wyjścia jest tu przypadkowe spotkanie narratora z Albertem Camusem w trakcie kolejowej podróży. Camus – sam trawiony egzystencjalnym niepokojem – odbiera rzeczywistość Moraw przez pryzmat własnego wyobrażenia o środkowoeuropejskości. Środkowoeuropejskie dla niego jest tam wszystko, a najbardziej już to, co skrzywione, nie do końca zrozumiałe, to, co kryzysowe i ułomne. Narrator określa go mianem kolekcjonera tego, co nieistotne, „historykiem tego, co nie ma historii, okruchów, które niezauważone spadają pod stół dziejów”. W owym braku znaczenia francuski pisarz dostrzega największe znaczenie, nieprzypadkowo więc w anonimową podróż wybiera się w ten właśnie rejon świata. Mimo obustronnej chęci zrozumienia, uczestnicy spotkania pojąć się w pełni jednak nie mogą, a bariera językowa (rozumiana dosłownie) jest jedynie żartobliwym podbiciem barier wiekowych i światopoglądowych. Kwestia ta zresztą – izolacji jednostki i jej ciągłej samotności – jest jednym w głównych ogniw pomiędzy opowiadaniami. Bohaterowie wszystkich tekstów poszukują bowiem wspólnego języka (lub świadomie wybierają rozmówcę, z którym kontakt skazany jest na fiasko, jak np. śledczy zafascynowany historią zmarłej Marii B. lub socrealistyczny Romeo, inżynier Kasanovský), ale na język jednostki u Vilikovskiego składa się zbyt dużo doświadczeń indywidualnych, aby do komunikacji dojść mogło. Autor pokazuje nam, że człowiek skazany jest na samotność, zbudowaną ze swoistego odbioru rzeczywistości, jej osobistych interpretacji i wspomnień po niej.

 

Temat ostatni – wspomnień właśnie – jest zresztą odrębną kategorią, nad którą warto się w kontekście tego tomu pochylić. W onirycznej rzeczywistości mieszają się tu bowiem teraźniejszość i mitologizowana, a nawet wyobrażona przeszłość. Teraźniejszość jest odsuwana przez bohaterów jako niewygodna: unikają jej, osuwając się w zabezpieczone mechanizmami pamięci wspomnienia lub po prostu dokonując takich wyborów, które pozwolą, omijając ewentualne rozczarowanie, marzyć dalej (choćby wspomniany już Kasanovský).

 

Przede wszystkim jednak orężem postaci są ironia i dystans, których chciałoby się od nich nauczyć. Skoro już jako mieszkańcy olanej przez Boga prowincji (bo tak określa nas w opowiadaniu-liście Sígmán Fríjád, znany też jako Zygmunt Freud) nie zaznamy egzystencjalnego spokoju, to warto przynajmniej z tego szaleństwa czasem się pośmiać.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także