Recenzja
Sny malowane światłem
Autobiografia światowej sławy fotografa wciąga od pierwszej do ostatniej strony. To fascynująca historia życia pełnego szczęśliwych zbiegów okoliczności i zawodowego sukcesu, osiągniętego dzięki wspaniałej wyobraźni i ciężkiej pracy.
Istotę swojej profesji Ryszard Horowitz ujmuje w ten sposób: „Unikalność fotografii polega na tym, że migawka aparatu potrafi zatrzymać coś, czego ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec. I właśnie to intryguje mnie najbardziej”.
Polski artysta od lat tworzący w Stanach Zjednoczonych, prekursor cyfrowego przetwarzania fotografii sam mówi o sobie „fotograf snów”, a wypracowaną przez siebie metodę twórczą nazywa fotokompozycją. Fotografia to według greckiej etymologii „pisanie światłem”, Horowitz mówi o niej raczej jako o „malowaniu światłem”. Artysta wielokrotnie podkreśla, że u podstaw tej dziedziny – przez lata nieuznawanej w kręgach akademickich za artystyczną, lecz raczej użytkową – tkwi wiedza historyka sztuki oraz warsztat grafika i malarza. Ogromną rolę w życiu Horowitza odgrywa również muzyka – autorowi znakomicie udało się oddać zarówno klimat jazzowego szaleństwa lat 50., jak i nieporównywalną z niczym atmosferę początków Piwnicy pod Baranami.
W owym czasie jedyną szansą na rozwój artystyczny była jednak emigracja. Horowitz musiał opuścić oniryczny krakowski świat i zaczął spełniać swój „amerykański sen”. Historię wspaniałej kariery, przyjaźni i współpracy z wieloma wielkimi artystami, a także rewolucji, jaką przyniosła sztuce technologia cyfrowa czyta się z zapartym tchem. Dla Horowitza najważniejsze w sztuce było zawsze uparte dążenie naprzód, przekraczanie możliwości, a także praca wyobraźni, nieustannie gotowej na to, co nowe i niespodziewane. Jego opowieść wciąga nas w zakamarki warsztatu fotografa, pozwala zrozumieć artystyczną strategię autora rozpoznawalnych na całym świecie prac.
Trudno wyobrazić sobie taką książkę bez odpowiedniej oprawy graficznej – trzeba przyznać, że w “Życiu niebywałym” wspomnieniowa narracja perfekcyjnie współgra z fotografiami, wśród których są te pochodzące z prywatnego archiwum, jak i najsłynniejsze dzieła Horowitza. Dla miłośników fotografii będzie to prawdziwa uczta, a dla pozostałych – świetna lekcja o tym, czym jest i czym może być „malowanie światłem”.
Autor dzieli się z czytelnikiem także najgorszymi ze swoich snów. “Wspomnienia fotokompozytora” to próba przepracowania wojennej traumy, zrozumienia nieuświadomionej do końca i dotąd chyba niewyartykułowanej rozpaczy żydowskiego dziecka, które cudem uniknęło zagłady. Śledząc losy artysty i jego bliskich, mamy wrażenie, że dotykamy historii – w jego biografii mają swoje miejsce zarówno krakowskie synagogi, kamienice na Rynku Głównym (na którym w 2001 powstał słynny Portret własny krakowian), fabryka Oskara Schindlera, jak i mniej lub bardziej bezpieczne nowojorskie dzielnice. Horowitz podkreśla, że wielokulturowość i zmienność losów ukształtowały go jako artystę.
Czytając “Życie niebywałe” przypomniał mi się – chyba nieprzypadkowo – cytat z autobiografii Salvadora Dali: „Jaką cudowną rzeczą jest oko! Swoje uważam za prawdziwy miękki aparat fotograficzny, który robi zdjęcia nie świata zewnętrznego, lecz mojej najtwardszej myśli i myśli jako takiej”. W autobiograficznym obiektywie Ryszarda Horowitza proporcje między sztuką a życiem zostały idealnie zachowane. Barwna, wzruszająca, piękna książka.