Recenzja
Stehlík w fabryce absurdu
Jest tylko jeden kraj na świecie, w którym można byłoby dokonać odkrycia karburatora – maszyny, która jako produkt uboczny wytwarza boga. Jest też tylko jeden kraj, w którym można taki wynalazek opisać. Ten kraj to Czechy.
Nie bez powodu zatem Mariusz Szczygieł, przygotowując swoją autorską serię wydawniczą literatury czeskiej (od własnego nazwiska zatytułowaną Stehlík), sięgnął po pochodzącą sprzed prawie stu laty „Fabrykę Absolutu” Karela Čapka. Ta krótka powieść ma wszystko to, co charakterystyczne dla prozy pisanej przez naszych południowych sąsiadów – szczególne poczucie humoru, dystans, ironię i umiejętność subtelnego wykpiwania rzeczywistości.
Čapek na przestrzeni blisko 150 stron swojej prześmiewczej, a nawet nieco obrazoburczej, książeczki kreśli wizję losu, jaki spotka ludzkość, jeśli uda jej się odnaleźć (czy raczej: wynaleźć) Boga. Wizja to straszna, nieustępująca grozą postapokaliptycznym wyobrażeniom. Karel Čapek udowadnia, jak bardzo ludzka natura nie jest w stanie udźwignąć istnienia boga, a także (a może nawet przede wszystkim), że żaden system ekonomiczny nie jest w stanie wytrzymać powszechnego dobrobytu.
Te przewrotne w swej wymowie tezy, okazują się zaskakująco trafne. „Fabrykę Absolutu” można czytać jak swego rodzaju manifest antykomunistyczny. Tekst sprzed prawie stu lat idealnie wpasowuje się również w problemy współczesnej ekonomii. Książka Karela Čapka nie tylko wytrzymuje próbę czasu, ale, czytana po latach, nabiera wręcz nowych smaczków (zwłaszcza że dopiero teraz uwolniono ją spod piętna PRL-owskiej cenzury).
Do tych „smaczków” wliczyć można również oprawę edytorską najnowszego wydania „Fabryki Absolutu” – od intrygującej okładki zaczynając, na wklejonych do książki komentarzach Mariusza Szczygła kończąc. Opowieść o fabryce karburatorów staje się tym samym kolejnym „dowodem na istnienie” doskonałej czeskiej literatury.