Recenzja
To, co po kropce
Najnowszy tom poetycki Krzysztofa Jaworskiego wprawia w zakłopotanie. To wiersze bardzo osobiste, wyrosłe z codziennego doświadczenia, z prywatnego świata małych i wielkich zdarzeń, dlatego z trudem otwierają się na czytelnika. Nicią porozumienia między osobistym i wspólnym są aluzje do fragmentów znanej nam wszystkim rzeczywistości, kulturowe klisze i potoczny język. Wydaje się, że Jaworski chce sprawdzić, czy z dziennika zwyczajnych zdarzeń, z obserwacji świata, a szczególnie własnego cierpienia da się stworzyć dobrą poezję. To ryzykowna próba.
Na tom składa się dziewiętnaście krótkich utworów poetyckich i miniatur oraz jeden dłuższy tekst („44 lata 33 miesiące”). W większości są to więc liryczne migawki, zapisy chwili, retrospektywne sprawozdania z rzeczywistości, przywodzące na myśl twórczość Mirona Białoszewskiego (szczególnie „Donosy rzeczywistości”). Ciążenie ku poezji awangardowej nie dziwi, gdyż mamy do czynienia z autorem od lat zajmującym się twórczością Brunona Jasieńskiego. Znaleźć tu można także nawiązania (mniej lub bardziej bezpośrednie) do Tuwima, Herberta, Barańczaka, Rimbauda. Mam jednak wrażenie, że są to tylko porozumiewawcze znaki kierowane do czytelnika, pozbawione większej wagi.
Ważniejsze wydają się tutaj znaki naszej współczesności, która dociera do poezji poprzez język telewizji, internetu, reklam. Bohater wierszy Jaworskiego zdaje się zachowywać dystans do zastanej rzeczywistości, swój stan ducha określa jako “przygnębiający optymizm”, a może raczej – pełne gorzkiej ironii zobojętnienie („Przeczucia”, „Szwalnia”). Jednak nawet ironia jest dzisiaj „zaprogramowana”, zresztą to „broń słabych” („44 lata 33 miesiące”). Żyjemy złudzeniem, że wszystko zależy od nas, jesteśmy zniewoleni ciągłym przymusem wyborów, które nie nadają życiu sensu. Bohaterowi tomu „.byłem” towarzyszy poczucie dusznego zamknięcia w źle zaprojektowanej rzeczywistości. Niekiedy budzi się w nim tęsknota za czasem, gdy wirtualny, stechnicyzowany świat nie wypierał jeszcze tego prawdziwego:
“Nic nie było zapisane na pendrivach.
Wszystko było zapisane w gwiazdach”
(„Słodkie lata 90.”).
Jaworski osiąga niezwykłą kondensację znaczeń i precyzję wypowiedzi, gdy mówi o sprawach, które są wspólne jemu i czytelnikowi. W tekście „Widok z okna” w jednym poetyckim “kadrze” mieści się kilkadziesiąt lat historii Kielc, rodzinnego miasta autora. W kilku wersach poeta potrafi skrytykować kształtowany przez telewizję poziom wrażliwości społecznej („Gnijące resztki kapitalizmu”). Tworzywo wielu wierszy to konkret, niewiele znaczący szczegół, wycinek szarej codzienności.
Jednak tam, gdzie mówi się o tym, co osobiste, Jaworski przechodzi do poetyki szyfru, dyskretnej sugestii i niedomówienia. Choroba, cierpienie i przeczucie śmierci wydają się doświadczeniami nie do wypowiedzenia. Wszelka próba ich oswojenia przynosi odwrotny skutek („Myślenie pozytywne”). Najdłuższy utwór tomu charakteryzuje uderzająca szczerość, choć wyznania wypowiedziane są w języku pełnym elips i nie zawsze jasnych komunikatów. Czujemy, że wkraczamy w obszar niezwykle intymnej, trudnej rozmowy z samym sobą.
Liryzm zderza się z bardzo niskimi rejestrami języka. Fizjologia i filozofia Kierkegaarda, boleśnie namacalna biologia i abstrakcyjna teoria chaosu. Czytając ostatnie strony „.byłem”, razem z Jaworskim zastanawiam się nad zacytowanymi przez autora słowami Wata o szczerości poety, a także nad tym, czy rzeczywiście „liryka się skończyła”. Ten tom skłania raczej do pesymistycznych wniosków, również jeśli chodzi o kondycję najnowszej poezji.