19 czerwca 2013

Towarzyszko, przepraszam!

„Towarzyszka Panienka” urzeka zgrabnym tytułem i obiecuje wiele. Niestety, w trakcie lektury okazuje się, że obietnice złożono na wyrost.

 

„Towarzyszkę Panienkę” otworzyłam podekscytowana. Książka kusi możliwością poznania trudnej historii z wyjątkowej perspektywy obserwującego ją z bliska dziecka, daje nadzieję na pogłębiony zapis dorastania w rodzinie – jak pisze sama autorka – „uwikłanej historycznie”, czaruje zapowiedzią opowieści silnej kobiety, która – jakby na przekór tym doświadczeniom – odnalazła własną drogę i swój język ekspresji. Nie żądałam pikantnych szczegółów z życia generała Jaruzelskiego, ale miałam nadzieję na solidną lekturę.

 

W rzadko których wspomnieniach z wakacji pojawiają się bowiem PRL-owscy dygnitarze, mało kto może opowiedzieć o swoich refleksjach znad herbatki u Kaddafiego, steku w towarzystwie Fidela Castro czy rosołu z rybkami akwariowymi u Kim Ir Sena. Niewielu może również opowiedzieć o tym, jak żyje się z budzącym prawdziwe kontrowersje nazwiskiem, jak trudno odnaleźć własną tożsamość, gdy wychowuje się w cieniu rodziców, w jaki sposób można odseparować się od przeszłości i nadać jej własny wymiar, a swojemu życiu – mimo widma owej przeszłości – indywidualny tor.

 

Perspektywa Moniki Jaruzelskiej jest więc z wielu względów wyjątkowa. Dlatego aż trudno uwierzyć, że autobiografia, którą – jak sama twierdzi – napisała dla siebie w prezencie urodzinowym, ogranicza się do szarpanych impresji, miałkich wręcz podsumowań i fasadowych konstatacji. Po lekturze „Towarzyszki Panienki” trudno nie odnieść wrażenia, że autorka wybiórczo traktuje swoje wspomnienia i sprzedaje czytelnikowi tylko pobieżne przemyślenia. Trudno uwierzyć, że jest to szczery zapis, który chyba należy się i odbiorcom takiego tekstu, i samej autorce. Nie mam pretensji, że przedstawia nam ona materiał wyselekcjonowany – autobiografia w końcu nie jest tabloidem, zawsze jest umowną autorską kreacją. Wszystko to wiemy. Niemniej jednak razi ostentacja, z jaką w tym przypadku się to odbywa.

 

Jaruzelska – chyba przeczuwając, że po publikacji książki pojawią się rozmaite pytania – przygotowała asekuracyjny wstęp, w którym uprzedza o możliwym czytelniczym rozczarowaniu. Zwróciła w nim jednak uwagę na coś innego, tj. że będzie unikać „gloryfikacji i politycznych uzasadnień”. Wydaje się, że to nie ich czytelnik w tej biografii szuka. Nie ukutego w socrealistycznej estetyce portretu ojca, ale subiektywnego autoportretu córki. I niestety – mimo ogromnych chęci, sympatii i szacunku, nie udało mi się go tutaj znaleźć. Odnajdziemy natomiast przypowiastki dobre do lektury w autobusie, okraszone domorosłą psychologią i zbiorem aforyzmów, często bezpieczniejsze od tego, o czym autorka mówi w wywiadach. Nie umiem pogodzić się z tym, że tak niewiele z autobiografii Jaruzelskiej wynika. Nie wierzę w to. Szanuję wybór autorki, ale jako czytelnikowi trudno mi znieść rozczarowanie.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także