Recenzja
W podróży przez traumę
Historia Ameryki przełomu XIX i XX wieku to nie tylko gorączka złota, budowa kolei transkontynentalnej czy zakup Alaski. Dziś na Ellis Island jest całkiem spokojnie, mieści się tam muzeum. Ale jeszcze sto lat temu trafiali tu marzący o lepszym życiu Europejczycy. Jeśli im się nie poszczęściło, ich potomstwo lądowało na ulicy. Co się działo z tymi dziećmi? Wsadzano je w pociąg i rozsyłano po kontynencie, licząc, że znajdzie się na nie chętny. Nikogo nie interesowało, jaki był później los sierot, a zwykle bywał okrutny.
Zjawisko to określa się dziś mianem „sierocych pociągów”. Szacuje się, że w latach 1854-1929 podróżowało w ten sposób przeszło dwieście tysięcy sierot. Zainteresowała się tym bliżej amerykańska pisarka Christina Baker Kline, która przypadkiem natknęła się na opowieść pewnej kobiety, pamiętającej swą podróż w latach 30. XX wieku. Autorka postanowiła dotrzeć do innych, gotowych opowiedzieć o swoim poszukiwaniu domu osób. Ale „Sieroce pociągi” to nie dokument czy zbiór reportaży. Pisarka wybrała formę powieści, wkładając zebrane informacje o tułaczce w usta 90-letniej Vivian.
Choć akcja toczy się także wokół nastoletniej Molly, osią książki jest opowieść staruszki. Wyłaniające się z jej wspomnień fakty potęgują poczucie szoku i niedowierzania. Opisy podróży i dalszego życia sierot silnie oddziałują na wyobraźnię, wręcz sadzają nas między dzieci sierocego pociągu, każą stać z nimi na podestach w dziesiątkach miast, kiedy obcy ludzie będą zaglądać im w zęby, badając ich stan zdrowia pod kątem użyteczności. Opowieść Amerykanki stroni jednak od patosu i prostej gry na emocjach. Autorka stara się bazować na faktach, uchwycić ciągłe życie w fizycznym wręcz strachu, poczucie odrzucenia, brak akceptacji i nieustanne oczekiwania na lepsze. Baker Kline uświadamia także, że były to „dzieci na okres próbny”. Deklarację opieki podpisywano wstępnie na trzy miesiące, jeśli dziecko nie odpowiadało zastępczym rodzicom, zawsze można było wrzucić je z powrotem do pociągu.
Dzieci pochodziły w większości z rodzin irlandzkich, włoskich czy polskich imigrantów; kazano im zapomnieć o korzeniach, pozbawiano tożsamości, próbowano wpłynąć na akcent. Zdarzało się, że sieroty z pociągów zmieniały imiona kilkakrotnie, czasem nawet zastępowały zmarłe pociechy – kto widział film „Alpy” w reżyserii Giorgosa Lanthimosa, może to sobie dokładnie wyobrazić… Trudno w takich warunkach o ukształtowanie własnej, trwałej tożsamości. Vivian określa taki brak przynależności jako „własne życie oglądane przez szybę sklepu”.
„Sieroce pociągi” to przede wszystkim opowieść o miejscu, w którym kończy się wolność, a zaczyna bezsilność. Lektura powieści pozostawia przykre wrażenie, że nadzieja to za mało, a nieustanne rozczarowanie wpisane jest w egzystencję. Dzieciństwo osieroconych chłopców i dziewcząt z Europy było bowiem podróżą przez traumę.