11 czerwca 2013

Wampiryczne absurdy PRL

Wampir w PRL? Cóż to za pomysł? Czy w czasie, gdy władza skutecznie wysysa obywateli nie tylko z dóbr materialnych, ale i z sił życiowych, można w ogóle zdobyć jakąś pożywną i smaczną krew? Andrzej Pilipiuk nie boi się karkołomnych połączeń, co więcej jego wampir-ślusarz doskonale czuje się w realiach Polski Ludowej. „Wampir z MO” to drugi, po „Wampirze z M3”, tom jego przygód. Zbiór lekki, zabawny, obfitujący w kurioza, choć momentami wydumany.

 

Tym razem wampirowi Markowi przyjdzie zmierzyć się z zakrzywiającą się czasoprzestrzenią hali produkcyjnej (zgrabna inspiracja Stefanem Grabińskim), z niesfornymi sąsiadami-ubekami, dziwnie znajomą dziewczyną wyłaniającą się z telewizora i z gościem z Ameryki, który zza wielkiej wody przywieźć może nie tylko dolary, lecz także… modę na wampiryczny wegetarianizm (tak, ci degeneraci wysysają sarenki!). W trakcie tych przygód trzeba będzie jeszcze odzyskać skradzioną bombę atomową, kilka razy odwiedzić siedzibę wszelkiego zła i patologii, czyli bazar Różyckiego, i przygotować przyjęcie dla dawnej miłości pewnego Hrabiego…

 

Marek nie jest jednak jedyną niezwykłą postacią, zamieszkującą Polskę Ludową. Ślusarzowi towarzyszy m.in. młoda wampirzyca Gosia, umawiająca się na randki z wilkołakiem, o którym krążą plotki, że jest wykastrowany, a także dopiero co przemieniony zombiak Zenek, nieudolnie werbowany przez bezpiekę. Pilipiuk bez najmniejszych skrupułów zaludnia więc PRL stworzeniami, które zdecydowanie nie wpisują się w ateistyczny światopogląd socjalistów. Jednak to, że władza czegoś nie widzi, nie oznacza, iż to nie istnieje.

 

Pilipiuk z właściwym sobie przaśnym poczuciem humoru tropi absurdy PRL, przekuwając je na elementy fabuły powieści fantastycznej. Już samo to, co dzieje się w Polsce Ludowej, przyprawić może o zawrót głowy. Wielki Grafoman – jak sam siebie nazywa pisarz – lubi jednak podkręcać atmosferę i testować granice wytrzymałości literackiego materiału. Niczym w powieściach o wiejskim egzorcyście Jakubie Wędrowyczu, Pilipiuk zdaje się sprawdzać odporność czytelnika na nagromadzenie zupełnie absurdalnych i groteskowych sytuacji. Groteska ta nie jest jednak jedynie wynikiem osadzenia powieści (a właściwie zbioru opowiadań, bo każdy rozdział to oddzielna historia) w takiej a nie innej rzeczywistości. To immanentny sposób kreowania świata przedstawionego i bohaterów. Wszystko bowiem jest tu przerysowane czy raczej przedstawione w krzywym zwierciadle, wyolbrzymiającym te najbardziej komiczne elementy rzeczywistości. Niekiedy ociera się to o infantylizm, niekiedy drażni i sprawia wrażenie bardzo przekombinowanego. Zamierzona lekkość wydaje się zbyt (żeby nie powiedzieć: kuriozalnie) lekka. Łatwo o przesyt, Pilipiuk bowiem pełnymi garściami czerpie z poetyki nadmiaru.

 

Jeśli jednak zaakceptujemy tę przaśną konwencję, możemy odnaleźć w „Wampirze z MO” ucieczkę od obfitej w komunały i prawdy życiowe literatury popularnej, która udaje, że jest czymś więcej niż rozrywką. Pilipiuk nie tworzy poważnych powieści. Jako Wielki Grafoman stawia na dostarczenie rozrywki i jest w tym niezwykle szczery. I chociażby w podziękowaniu za ową szczerość do „Wampira z MO” warto podejść z odrobiną zdrowego dystansu

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także