4 września 2015

Wpadka

Trudno jest właściwie docenić powieść, przez której fatalne tłumaczenie trzeba przedzierać się jak przez kolczaste zarośla. Jakość polskich wydań to w ostatnim czasie ważny temat, bo, najwyraźniej, wraz ze spadkiem czytelnictwa, spada też jakość wydawanych książek.

„Chan al-Chalili” to powieść stosunkowo mało znanego w Polsce egipskiego noblisty Nadżiba Mahfuza, której akcja toczy się w Kairze w czasie II wojny światowej. Bohater powieści, Achmed, to czterdziestoletni, mieszkający z rodzicami kawaler, niespełniony naukowiec i literat, który musi nieustannie czuć się lepszym od innych, by podbudować swoje ego. W obliczu coraz częstszych bombardowań przenosi się wraz z rodziną do świętej dzielnicy Chan al-Chalili, której, jak sądzą wszyscy mieszkańcy Kairu, Niemcy nie odważą się zbombardować. Wraz ze zmianą zamieszkania zaczyna zmieniać się także życie Achmeda.

„Chan al-Chalili” czytać można na kilka sposobów. Po pierwsze jest to wciągająca panorama Kairu, odsłaniająca przed czytelnikiem atmosferę rozmów w dusznych kawiarniach, fascynujące labirynty kairskich zaułków, kolory kramów i sklepów, wreszcie mentalność, przyzwyczajenia i sposób życia Kairczyków. Z drugiej strony, obok całej swojej lokalności, powieść stawia wciąż niezwykle aktualne pytania o zderzenie tradycji i nowoczesności. Postać Ahmeda, z którego perspektywy prowadzona jest narracja, bohatera nietuzinkowego i trudnego do polubienia, umożliwia wgląd w psychologię niepewnej siebie jednostki, nieustannie szukającej potwierdzenia własnej wartości w oczach innych. Wreszcie, „Chan al-Chalili” to zapis doświadczeń wojennych kairczyków, których wiara w istnienie pewnych niezbywalnych zasad zostaje stopniowo podminowana przez brutalną rzeczywistość II wojny światowej.

Problem z powieścią polega jednak na tym, że znaczna jej część jest nieomal bolesna w czytaniu. Pomijając już wyjątkowo swobodne podejście do kwestii interpunkcji, która raz się pojawia, a raz nie, tekst wygląda, jakby pisał go gimnazjalista, który ze stylistyką ma wyraźne zatargi. Przykłady można by mnożyć, dość przytoczyć kilka: „w wyzdrowieniu ojca nie należy lekceważyć ważnej osoby, a mianowicie matki”, „A więc może oczekiwać, że ją zobaczy, że spotkają się ich oczy, że będzie możliwe porozumienie się, na pewno wzruszenie.”, „nic, tylko pewnie się zaręczyła”. A tu zagadka dla uważnych, proszę wskazać kto był czyim synem i który „on” jest tu podmiotem: „[…] zauważył chłopca siedzącego na krześle obok Chalila Efendiego. Nie mógł sobie przypomnieć, czy siedział on tam przed jego przyjściem, czy przyszedł w czasie, gdy był zajęty rozmową, ale od pierwszej chwili był pewny, że to jego syn, podobieństwo rzucało się w oczy.” W pewnym momencie szalony potok niestylistycznych, wyjątkowo długich i zamotanych zdań zdaje się kończyć – być może wkroczyła wreszcie redakcja i korekta.

Chan al-Chalili powinno być rozdawane szefom wydawnictw jako odstraszający przykład niechlujnej roboty. Wydawnictwo Smak Słowa do tej pory nie zaliczało raczej tak poważnych wpadek (lub też ja ich nie zauważyłam), tym bardziej szkoda, że tak ciekawa publikacja została potraktowana jak czytadło, któremu nie trzeba zapewniać porządnej redakcji. Drodzy wydawcy: nieładnie!

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także