30 listopada 2012

Zakochani w USA

Route 66 nie istnieje. Podejrzliwy czytelnik nie potraktuje tego oświadczenia dosłownie, dopatrując się w nim zabawy myślą popularnego w Polsce filozofa-fatalisty Jeana Baudrillarda.

 

Tymczasem Wojciech Orliński pozbawia nas złudzeń na pierwszych stronach nowego zbioru swoich reportaży: „Chodzi o banalny geograficzno-prawny fakt (…) Federal Highway Administration, zdjął ją z mapy sieci drogowej w roku 1985”. Teraz legendarna droga nr 66 jest zdemontowana, a wzdłuż jej trasy przebiega sieć autostrad. Dziennikarza „Gazety Wyborczej” nie zniechęciło to jednak do udania się w tamte rejony i zbadania, co zostało z popularnego w Europie symbolu amerykańskiego automobilizmu.

 

Ci, którzy znają i cenią artykuły autora książki „Ameryka nie istnieje”, wiedzą dobrze, że słynna droga to temat wprost dla niego wymarzony. Czytanie tego osobliwego przewodnika jest jak siedzenie na miejscu dla pasażera obok gawędziarza, który przy każdej mijanej atrakcji wydaje okrzyk radości, bo wszystko jest dla niego pretekstem do barwnej popkulturowej anegdoty.

 

Wbrew kokieterii, z jaką autor odżegnuje się od nawiązania do refleksji Jeana Baudrillarda o Ameryce jako pustyni, na której nie istnieje nic poza mirażem, cała podróż będzie przebiegała przez miraże właśnie. Drogę można było rozmontować, ale dla nas nie ma to większego znaczenia. Piosenka Stonesów, metafora Drogi Matki ukuta przez Johna Steinbecka czy obrazy z filmu „Easy Rider” Dennisa Hoppera trwają w wiecznym teraz i żadna decyzja „geograficzno-prawna” ich nie ruszy.

 

Ktoś, kto interesuje się kulturą popularną, nie znajdzie jednak w tej książce krytycznej refleksji. Tego rodzaju czytelników lepiej od razu odesłać do lektury francuskiego filozofa, którego duch unosi się nad całym przedsięwzięciem. Opowieść Orlińskiego to po prostu świetna rozrywka. Śledzenie jego trasy od gangsterskiego Illinois po pustynną Kalifornię ma urok słuchania starych, dobrze znanych przebojów. Ale dlaczego w mechanizmie „znane, więc lubiane” miałoby być coś złego, skoro sprawia to przyjemność?

 

Zachęcam do imaginacyjnej podróży z Orlińskim, bo w końcu, jak pisał – może nieco zbyt serio – Baudrillard, nawet największy wróg Ameryki, skrycie ją uwielbia, gdyż tam są już wszystkie jego marzenia.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także