Recenzja
Zakochany jeniec rewolucji
Jean Genet, obok Prousta, Celine’a i Pereca, należy do największych rewolucjonistów w dwudziestowiecznej francuskiej prozie. Jego wczesne utwory, jak „Dziennik Złodzieja” czy „Matka Boska Kwietna” na stałe weszły do kanonu światowej literatury i do dziś czyta się je z wypiekami na twarzy. Tego samego nie da się niestety powiedzieć o „Zakochanym jeńcu”.
Wydawnictwo W.A.B. zdecydowało się dowartościować tę ostatnią i zapomnianą książkę „Świętego” Geneta, publikując ją w znakomitej serii Nowy Kanon. Nie zmieni to jednak faktu, że dla polskiego czytelnika będzie to ledwie drugorzędny utwór francuskiego klasyka.
„Zakochany jeniec” jest wynikiem kilku podróży, które Genet odbył na Bliski Wschód w latach 70. i 80. Za pierwszym razem, zaproszony przez amerykański ruch Czarnych Panter, gościł w obozach palestyńskich uchodźców w Jordanii. Za drugim – w 1982 r. – pojawił się w ogarniętym wojną Bejrucie, tym „Paryżu Wschodu”. Tam właśnie był świadkiem masakry Palestyńczyków w obozie dla uchodźców w Szatili, której dokonały chrześcijańskie Falangi Libańskie. Wydarzenie to opisał w słynnym eseju „Cztery godziny w Sabrze i Szatili” z 1983 roku. Zaraz potem zaczął pisać „Zakochanego jeńca”, którego ukończył tuż przed śmiercią w 1986 roku.
Ostatnie dzieło Geneta, tak jak gros jego twórczości, zrodziło się z buntu i niezgody na istniejący porządek rzeczy. Autor bierze w nim stronę „ludu bez ziemi”, uciskanych przez wszystkie strony Palestyńczyków, pozbawionych sprzymierzeńców i zapomnianych przez światową opinię publiczną. Nie jest to jednak książka polityczna, daleko jej także do literatury faktu. Jej siła, ale zarazem i słabość, tkwi w niepoddawaniu się żadnym klasyfikacjom formalnym, w zamierzonym brak porządku i chronologii. „Zakochany jeniec” to zarówno zaangażowany reportaż, jak i dziennik intymny, obiektywny opis zdarzeń pomieszany z subiektywnymi, lirycznymi stanami mentalnymi pisarza, intelektualizm, napotykający etykę uczuć i estetykę emocji. Pomieszanie stylów i nastrojów odbywa się równolegle ze zmianami perspektywy czasowej i przestrzennej. Raz jesteśmy w palestyńskich obozach w Jordanii na początku lat 70., by zaraz potem znaleźć się w ogarniętym wojną Libanie w 1982 roku. Relacja z opresji splata się z impresją i ekspresją. „Zakochanemu jeńcowi” blisko jest do eseju, zdecydowanie najdalej do powieści w tradycyjnym rozumieniu tego gatunku, ale chyba najwierniejsze byłoby określenie tego utworu jako politycznie zaangażowanego poematu prozą.
W przedmowie egipska pisarka i krytyczka Ahdaf Soueif pisze: „Genet nigdy nie wypowiada się w sposób, do jakiego przyzwyczaili nas biali piszący o Arabach. Nie usiłuje się asymilować, nie wygłasza generalizujących sądów o arabskich obyczajach czy arabskim sposobie myślenia”. Trudno się z tym nie zgodzić. Jedną z największych zalet „Zakochanego jeńca” jest porzucenie eurocentryzmu na rzecz uniwersalnej empatii. Z drugiej strony jednak Genet nie popada w naiwny kulturalizm. Stara się być bezstronny w swej stronniczości. Widzi powagę sytuacji i rozmiary dramatu, dla którego nie ma prostego rozwiązania.
To wszystko opisane zostało na 500 stronach. Dużo, zważywszy na nieregularną, anegdotyczno-dygresyjną strukturę dzieła. „Zakochany jeniec” nie jest z pewnością pozycją „przyjazną” dla czytelnika. Wiele fragmentów po prostu nuży, inne zaś bronią się przed wejściem w interakcję z odbiorcą nie tyle zawiłością i hermetyzmem frazy, co nadmiernym liryzmem, rzadziej patosem. Czasem lepiej jest pisać z prostotą, która lepiej oddaje rozmiary tragedii w odróżnieniu od zawiłości quasi-poetyckiego stylu. Mimo to, francuski prozaik jest mistrzem słowa i udowadnia to na kartach swego ostatniego dzieła. Jednak to już nie ten pisarz, którego znamy z „Dziennika Złodzieja” czy „Matki Boskiej Kwietnej”. Brak mu pazura, gotowości do walki z całym światem. To stary Genet, który wciąż się buntuje, ale jednak to Genet bardziej cywilizowany, spokojniejszy i smutniejszy. Pogodzony z własną śmiercią, lecz niepogodzony ze światem.