Recenzja
Zaproszenie pomiędzy
Książka poetycka Dariusza Sośnickiego ukazuje się w dwadzieścia lat po debiucie poety – dobrze przyjętym Marlewie. W wierszu Umowa wiązana stwierdza on: „Przywykłem, wolno mi pisać wiersze”. Zatem, jak to u Sośnickiego, będzie o rzeczach i ludziach.
Sośnicki zaczyna klasycznie, w dobrym stylu. W pierwszym wierszu zaprasza czytelnika do poetyckiego świata, który nazywa „widmowym domem”. Wyważona, ale i mocno autoironiczna formuła otwarcia zdradza autorską gościnność, w której czytelnicy W podziękowaniu za siedlisko znajdą echa lektury i tłumaczeń Audena. Sośnickiego interesować będzie to, co pomiędzy – wszelkie prześwity, szczeliny, semantyczne niedomknięcia lub jak poeta mówi wprost: „brak słów i słowa (…) te dziury pomiędzy nimi”.
Chodzi nie tylko o językowe znajdowanie się na granicy, lecz również zawieszenie pomiędzy wsią a miastem, bycie mieszkańcem przedmieść, a więc o jednoczesną przynależność do tych dwóch, często odległych od siebie porządków. Podmiot tytułowego wiersza wyznaje, że „uratowało go radio”, a jednak nazywa siebie „owocem radiofonizacji”, a jego krajobraz tworzą ogrody warzywne i sady. Przebywanie trochę tu, trochę tam generuje szczególny rodzaj prywatnej melancholii, niepokoju i nostalgii, do których broni się dostępu światu – tak, by móc skutecznie ukryć się przed nim, jak owa duszyczka z kolejnego wiersza.
Wydaje się, że podobny stan niedookreślenia zyskuje podmiot, będąc ciągle w drodze, czego nader wymowny obraz odnajdziemy w wierszach „pociągowych”. Oddziela je dłuższy tekst Jechać, jechać i jechać, pobrzmiewający Mickiewiczem podróżującym po Krymie i kontemplującym w Lozannie. Trzeba przyznać, że Sośnicki z wyczuciem żongluje aluzjami i w zasadzie w każdym wypadku są one środkiem, a nie celem samym w sobie. Żywioł intertekstualności spotyka się (i, jak się wydaje, zgodnie współistnieje) z potrzebą stwarzania przestrzeni dla zwykłych ludzi, których spotyka się na co dzień, koniecznością robienia im miejsca w owym poetyckim domostwie: „Tutaj, w tym wierszu,/ bo nigdzie więcej ich nie ma i nigdy nie było”. Tak, jakby poezja miała siłę zintensyfikowania naszego istnienia.
Tym, co szczególnie wyróżnia Spóźniony owoc radiofonizacji jest przemyślana, misternie skonstruowana kompozycja. Wiąże ona wiersze zamieszczone w tomie w logiczną, uchwytną dla czytelnika opowieść. Teksty jak gdyby wynikają z siebie, wzajemnie się prowokują, zazębiają i otwierają na nowe znaczenia.
Sośnicki ujawnia się w Spóźnionym owocu radiofonizacji jako poeta, który mówi tu w sposób, jak powiedziałby Miłosz, istotny. Najważniejszy dla mnie tekst pod tytułem Pytanie zaczyna się od konstatacji, która streszcza sytuację chyba każdego poety: „Oto jest świat, możesz mu zadać pytanie”. To pytanie (które powraca, oczywiście „Ze śladami walki/ na dumnym upierzeniu. Z obojętnym wzrokiem./ Nieme”) o mowę poetycką. Powraca również u Sośnickiego negocjacja (ze światem, z innymi, z językiem), która byłaby kolejnym określeniem zadania poezji. W Pytaniu migotliwie przebija się i topos poety-ptaka, i Tuwimowe ptaki z wiersza o incipicie „Z okruszynami młodości – co robić?”. Epilog tego znakomicie pomyślanego tomu stanowi quasi-reporterski tekst Z ostatniej chwili, gdzie ptaki – już prawdziwe, a nie wyłącznie z poetyckiej materii – ulegają zbiorowej panice i umierają ze strachu. O wydarzeniu donosi poeta i tym samym „wyjaśnia zagadkę tajemniczej śmierci”. Czy i co może on uczynić ponadto – w tym świecie, wśród tych ludzi, w tym języku – pozostaje do ustalenia czytelnikowi. Niezwykle mądra, choć trudna książka.