Recenzja
Zawód: życie
Podczas jednej z rozmów z Dorotą Wodecką, Stasiuk stwierdził, że literatura „żywi się życiem, a jednocześnie je napędza”. Książka ta stanowi kolejny dowód, że czasem warto przyjrzeć się z bliska, w jaki sposób ten proces się odbywa.
„Dobrze się nam razem rozmawiało” – tymi słowami Andrzej Stasiuk podczas jednego z wieczorów autorskich podsumował sześć lat spotkań z dziennikarką „Gazety Wyborczej”, Dorotą Wodecką. Ich rezultatem jest wywiad-rzeka, zatytułowany „Życie to jednak strata jest”, który pozwala podpatrzeć tajniki Stasiukowego pisarstwa, a także po raz kolejny pokazuje, skąd bierze się jego nieustanny pęd do podróży na Wschód.
Czas, poświęcony na rozmowy, wyraźnie tu procentuje – w „Życiu…” widać pewien nieśpieszny rodzaj narracji, tak charakterystyczny dla twórczości Stasiuka. Pytania Wodeckiej są konkretne, czasem bywają „zadziorne”, ale nie mają w żadnym wypadku charakteru „odpytywania” autora. Być może dlatego Andrzej Stasiuk pozwala podejść do siebie tak blisko. Wprowadza czytelników do swojego domu, pokazuje zdjęcia inspirujących go pisarzy, opowiada o najbardziej intymnych relacjach, łączących go z matką, żoną, córką… Autor „Jadąc do Babadag” sięga pamięcią do dzieciństwa, pierwszych fascynacji i „buntowniczych” książek. Andrzej Stasiuk, jak nikt inny, „ze swojego jeżdżenia po Polsce i świecie uczynił temat literacki”. Dzięki „Życiu…” możemy zobaczyć, jak to się stało, że jego własny, kompletnie wyjątkowy, pomysł na życie się sprawdził.
Przede wszystkim jednak książka ta po raz kolejny zwraca naszą uwagę na tematykę Wschodu. Duet Wodecka-Stasiuk tłumaczy, skąd u autora „Murów Hebronu” zainteresowanie krajami byłego ZSRR i dlaczego Wschód jest właśnie tym kierunkiem, w którym wszyscy powinniśmy spoglądać. Stasiuk ponownie udowadnia, że pamięć nierozerwalnie splata się z krajobrazem, a historia z geografią. Przy okazji eksploruje również drugie znaczenie życia jako „zawodu” – istnienia, napiętnowanego umieszczoną już w tytule książki stratą, melancholijnym, nie zawsze dookreślonym brakiem.
„Życie…” to jednak nie tylko spojrzenie wstecz. Bardzo wiele miejsca poświęcono tu refleksji na temat współczesnej cywilizacji, jej sztucznemu pędowi ku odchudzaniu, unifikacji, pozornej nieśmiertelności. Nie zabrakło również rozmów o polskości. Stasiuk momentami mocno prowokuje, jednak widać tu starania, aby wszystkim „dostało się” po równo (choć w praktyce jest z tym różnie). Przy okazji pisarz wyraźnie kreuje się na outsidera (najchętniej o nieco obrazoburczych poglądach), podkreśla swoją niezależność intelektualną.
Czy jednak z wywiadu-rzeki dowiadujemy się czegoś więcej, niż z poprzednich książek Stasiuka? Wydaje się, że niewiele. Ostatnia powieść – wydany w ubiegłym roku „Wschód” – stanowi bardzo podobną próbę syntezy, opowiadającą o przyczynach fascynacji „wschodniością”, doświadczeniu śmiertelności czy wadach współczesnej cywilizacji. Wbrew entuzjastycznym recenzjom oraz nominacji do Nike, jest to pozycja nieco przegadana i nachalna w swym dydaktyzmie. W przypadku „Życia…” udało się tego w dużej mierze uniknąć – wątki zostały ciekawiej uporządkowane, a formuła rozmowy wyraźnie sprzyja takiemu namysłowi.
Podczas jednej z rozmów z Dorotą Wodecką, Stasiuk stwierdził, że literatura „żywi się życiem, a jednocześnie je napędza”. Książka ta stanowi kolejny dowód, że czasem warto przyjrzeć się z bliska, w jaki sposób ten proces się odbywa.