Recenzja
Żonglerka obsesjami
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki to mistrz poetyckiego powtórzenia, obsesyjnego krążenia wokół tych samych tematów i fraz. Technikę tę stosuje z zabójczą konsekwencją właściwie już od pierwszego tomu. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej książki poety, zatytułowanej „Kochanka Norwida”.
Tkaczyszyn-Dycki z ciekawością badacza obserwuje, w jaki sposób te same zdania zachowują się w zmienionych kontekstach. Ciągłe powroty do raz wypowiedzianych słów i ponawiane motywy pokazują niezwykłe wyczulenie na rytm, a przy okazji kunszt tego autora. Umiejętna żonglerka słowami pozwala mu rewelacyjnie budować napięcie nie tylko w obrębie pojedynczych tekstów, ale i całego tomu.
Poeta po raz kolejny eksploruje tu rodzinne historie, badając zakamarki własnej tożsamości. Kluczową postacią (także dlatego, że wplątaną w tytułową opowieść) w tym złożonym układzie ponownie okazuje się matka. To właśnie ona pewnego dnia miała stwierdzić, że jest „kochanką Norwida”, wprowadzając tym prostym gestem syna nie tylko w świat swojej choroby, ale i poezji.
Twórczość Tkaczyszyna-Dyckiego niemal konstytuuje poczucie wiecznego napięcia, konieczność przeciwstawiania języka „chachłackiego” i literackiej polszczyzny, kontrast między ukraińskimi korzeniami i polską tożsamością. Być może właśnie stąd bierze się konieczność odnalezienia własnego miejsca w literaturze. Poszukiwania te jednak w pewien sposób pozostają skazane na porażkę – ta sfera napiętnowana jest bowiem poczuciem obcości, jak w „Piosence o deportacjach”:
„[…] to nie są moje wiersze
choć zdążyłem się zakraść
do szkolnych podręczników i zestarzeć”
Wiersze Tkaczyszyna-Dyckiego to poezja, w której symetryczne frazy zmieniają się tak, jak nazwiska, pod którymi kryje się autor tomiku. To również twórczość samoświadoma, przepojona metapoetyckim namysłem.
Poezją Tkaczyszyna-Dyckiego z całą pewnością rządzą obsesje. Są to jednak – jak pisała Alina Świeściak – „obsesje kontrolowane”. „Kochanka Norwida” udowadnia po raz kolejny, że na tym właśnie zasadza się „osobność” twórczości Dyckiego. A przy okazji dowodzi, że życie tworzy najlepsze metafory…