Recenzja
Zwyczajni niezwyczajni
„Fałszywej wadze” początkowo zarzucano wiele. Że fabuła rozdrobniona, że niespójna, że pisarstwo deliryczne. Faktycznie Roth miał się nietęgo; pił okrutnie, co mogło odbić się na jego pracy. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, rytm tej niewielkiej objętościowo powieści wciąga tak bardzo, a jej świat uwodzi tak mocno, że czytelnik z trudem go opuszcza, choć przecież śledzi losy ludzi bardzo zwyczajnych. Takich bohaterów codzienności, w swojej zwyczajności wręcz archetypicznych.
Jak na przykład główny bohater powieści Anzelm Eibenschütz, który ukończywszy karierę wojskową, obejmuje nieszczególnie atrakcyjną posadę cechmistrza w położonym przy granicy rosyjskiej, na obrzeżach CK Monarchii, Złotogrodzie. Wraz z żoną Reginą osiada w nieprzychylnym mu z racji wykonywanego zawodu środowisku, nieodpowiadającym na dodatek jego ambicjom. Nie odpowiada mu zresztą także sama żona, którą obwinia za swoją rezygnację z munduru, brak potomka i nieudane, pozbawione pasji życie.
Tymczasem wojna wisi w powietrzu, czego zwiastunem są kryjący się w pobliskiej karczmie dezerterzy z armii rosyjskiej i uciekinierzy, którzy czekają tam, aby zwiać na drugą stronę przed powinnościami względem CK ojczyzny. Na dodatek w miasteczku wybucha epidemia cholery, a z nią chaos. Chaos, który idealnie odzwierciedla to, co dzieje się w prywatnym życiu Anzelma.
Zdradzony bowiem przez i tak niekochaną żonę, wchodzi w konszachty z lokalnym bandziorem, właścicielem wspomnianej knajpy Lajbusiem Jadłowkerem, poznaje jego kochankę Cygankę Eufemię, a w końcu przejmuje i jego lokal, i kobietę. Co dalej – szkoda zdradzać. Warto tylko wspomnieć, że jest to historia z wątkiem kryminalnym, w pierwszym rzędzie opowiadająca jednak o człowieku, który po latach żołnierskiego samoopanowania oddaje się w końcu wielkiej namiętności.
Zresztą sama akcja to jedno, drugie – że śledząc ją, wchodzi się do dawno minionego świata, w którym każdej jesieni pojawiali się wędrowni sprzedawcy pieczonych kasztanów i w którym żyli ludzie pochodzący z różnych części Europy, rozmaitych wyznań i narodowości.
Na dodatek Roth opowiada o tym świecie prawdziwie pięknym językiem. Zdaniem wielu, był on wirtuozem języka niemieckiego. Wiadomo, że nad każdym zdaniem spędzał długie godziny, a czasem i dni, zapracował więc na zajmowane obok Hofmannsthala, Schnitzlera czy Zweiga miejsce w panteonie austriackich mistrzów prozy pierwszej połowy XX wieku. Polski przekład Aleksandra Wata oddaje to piękno, a wspomniane na początku „rozdrobnienie” tekstu, podział na czterdzieści jeden krótkich rozdziałów, rytmizuje lekturę i wymusza odpoczynek, który umożliwia bardzo potrzebną refleksję.
Co tu dużo kryć. Ja jestem zakochana w Rocie. I „Fałszywą wagę” polecam z całego rozszalałego niczym u Anzelma Eibenschütza serca.