Felieton
Cała prawda
Jak co roku o tej porze dyskutujemy o prawdzie w fotografii. World Press Photo znów uraczyło nas kolejnymi obrazami tragedii. A przecież świat podobno tak nie wygląda.
Wrzuciłem na Instagrama TO zdjęcie i już po chwili dowiedziałem się o sobie, że jestem tendencyjny i w taki też sposób fotografuję. Dla tych, którzy nie rozpoznali – fotografia przedstawia Krupówki w pełni zimowego sezonu. Do Zakopanego trafiłem na chwilę, ale wystarczyło jakieś 30 minut, by się solidnie do niego zniechęcić (znowu). Tułałem się więc po Krupówkach w tę i z powrotem, a czekanie na umówione spotkanie wypełniałem sobie robieniem zdjęć. To opublikowane w sieci jest jednym z nich. „Tendencyjne” – napisał mi w obszernym mailu pewien miły człowiek „Bo przecież Zakopane nie wygląda tylko tak i warto poszukać ładnych jego zakątków. To pana zdjęcie nie jest całą prawdą o tym mieście”. Wzruszyłem się, bo pewne dyskusje nigdy się nie kończą, są nieśmiertelne.
Mimo, że fotografia ma już ponad 150 lat, wiara w jej prawdziwość wydaje się pozostawać nadal silna. To przez technikę – nigdy wcześniej reprezentacja rzeczywistości w dziele sztuki nie była tak dokładna. Nawet najlepszą rzeźbę daje się bez trudu odróżnić od jej modela, najlepiej namalowany pejzaż może i czasem będzie wyglądał lepiej niż oryginalny kawałek ziemskiego padołu, ale to tylko ułatwi nam jego dekonspirację. Z fotografią jest inaczej. Patrząc na fotograficzny portret mamy niekiedy wrażenie, że jego bohater wpatruje się w nas i zaraz przemówi. Na poziomie czystej techniki niewiele da się zmienić – człowiek jest uchwycony, z grubsza, tak jak wygląda i nic nie da się z tym zrobić. To dlatego gotowi jesteśmy bezgranicznie wierzyć fotografii. A to błąd.
Czasami aż trudno uwierzyć, że daliśmy się na tą ułudę prawdy złapać i ciągle dajemy. Oto mamy człowieka z jego wszystkimi słabościami, mamy jego ograniczenia, talenty, wady i zalety. Mamy prostokątną albo kwadratową ramkę i całą tę fotograficzną maszynerię, którą człowiek puszcza w ruch. To on decyduje kiedy to zrobi i co znajdzie się wewnątrz ramki, a co poza nią. Gdzie tu miejsce na „całą prawdę”? Doprawdy trudno dociec.
Od, umówmy się, średniej wartości instagramowej fotki dziury w ziemi i kilku dykcianych bud ustawionych przez górali przejdźmy teraz do prawdziwej fotografii, która jednak też, śmiem twierdzić, żadnej „całej prawdy” nie pokazuje. To dobry moment, bo akurat trwa sezon na ogłaszanie wyników w dwóch najważniejszych konkursach fotografii prasowej. 14 lutego poznaliśmy listę zwycięzców World Press Photo. Wśród nich znalazło się trzech Polaków – Andrzej Grygiel, Maciej Nabrdalik i Kacper Kowalski. Kilka dni później gruchnęła wieść, że w innym prestiżowym konkursie, „Picture of the Year”, również odnieśliśmy jako kraj niemały sukces – nagrodę „Award of Excelence” otrzymał Adam Lach za swój zestaw „Stigma” opowiadający o sytuacji wrocławskich Romów. Drugim wyróżnionym w konkursie jest również Kacper Kowalski, nasz etatowy fotograficzny lotnik, od lat bowiem otrzymuje nagrody w największych konkursach za swoje wykonywane z lotu ptaka plastyczne kompozycje.
Oczywiście jak co roku słyszeć dało się głosy, że zdjęcia nagrodzone w tych konkursach nie mówią „całej prawdy” o świecie. Owszem, nie mówią. I co z tego? Dość sporo dowiedzieć się z nich możemy o wszelkiego rodzaju skrajnościach: wojnach, biedzie, głodzie, chorobach i niegodziwościach, jakich jedni dopuszczają się wobec drugich. Coraz mniej jest ich w codziennym przekazie, ich miejsce zajmuje Doda, która poturbowała w kibelku Dodę 2 czy na odwrót. Coraz rzadziej o tych skrajnościach możemy się dowiedzieć z gazet. Bo przecież obok zdjęcia głodującego dziecka nie godzi się umieścić reklamy kremu na zmarszczki. Usuwamy więc dziecko, bo gazeta z czegoś musi żyć. Są więc te konkursy i chwilowy medialny zgiełk wokół nich jedną z nielicznych okazji, kiedy polscy czytelnicy prasy mogą się dowiedzieć czegoś o dalekim świecie. Owszem, nie jest to „cała prawda” o nim. Ale to też jest prawda.
Weźmy nagrodzoną „Stigmę” Adama Lacha. Cykl opowiada o budzącym liczne kontrowersje obozowisku Romów w stolicy Dolnego Śląska. Medialny przekaz związany z tym miejscem skoncentrowany był na „rozwiązaniu problemu”, jak mówili jedni, albo „załatwieniu sprawy”, jak złowrogo zapowiadali inni. Lach nie jeździł jednak do Wrocławia cokolwiek załatwiać czy rozwiązywać. Chciał się po prostu dowiedzieć kim są ludzie, których sama obecność rozgrzewa debatę publiczną w mieście. Fotografował ich życie bez żadnej tezy, z czystej ciekawości i robił to w sposób obezwładniająco piękny. Jego zdjęcia zachwycają. To zabieg niebezpieczny, bo grozi estetyzacją biedy. A życie w budzie skleconej z dykty, blachy i kartonów, nie ma przecież z pięknem nic wspólnego.
Lach fotografując Romów podejmuje jednak to ryzyko. I wychodzi z niego obronną ręką – bo na jego zdjęciach, właśnie dzięki temu estetycznemu uwzniośleniu zaczynamy dostrzegać ludzi z ich radościami i smutkami. Estetyzacja pozwala nam się przebić przez stereotypy, jakimi zwykliśmy myśleć o Romach. Lach nie epatuje obrazami strasznych warunków, w jakich przyszło im żyć. Fotografuje wprost, tak jakby robił zdjęcia ludziom żyjącym w osiedlach z wielkiej płyty albo mieszkańcom przedmieść. To także dlatego jego zdjęcia z Wrocławia są tak mocne i poruszające. Przyglądając się ludziom dostrzegamy w jak kuriozalnym środowisku żyją. Czy jest to „cała prawda” o Romach z Wrocławia? Oczywiście nie jest i całe szczęście. To prawda pokazana oczami Adama Lacha.
Pierwsze zdjęcia dla tego materiału powstały dla Tygodnika Polityka. Lach nie poprzestał jednak na pojedynczym zleceniu, nagrodzony materiał jest efektem dwuletniej pracy, która nastąpiła już po wspomnianej publikacji. Jak to zwykle bywa, polskie media ponownie odkryły ten materiał, gdy opublikował go prestiżowy „New Yorker”. Teraz przyszła nagroda w Picture of the Year. Nie pozostaje nic innego jak z niecierpliwością czekać na książkę.
„Stigmę” Adama Lacha można obejrzeć TUTAJ.
Zdjęcie w tekście: Adam Lach/Napo Images.