Recenzja
Zagraj to jeszcze raz
W połowie lutego sklepy, niezależnie od ich asortymentu, obejmuje zbiorowe szaleństwo na punkcie serduszek i róż. Wydawnictwo Świat Książki, wpisując się w ten nurt, serwuje czytelnikom opatrzoną okładką z ogromnym sercem nową powieść Davida Nichollsa, autora bestsellerowego „Jednego dnia”.
„My”, wbrew gigantycznemu sercu na okładce, nie jest typową powieścią o miłości, czy książkowym odpowiednikiem filmowej komedii romantycznej. Bohaterem i narratorem jest przeżywający kryzys małżeński Douglas Petersen. Skłócony z dorastającym synem i niepewny uczuć żony, która pewnej nocy oznajmia mu bez ogródek, że chce od niego odejść, podejmuje próbę ratowania rozpadającej się rodziny podczas ostatnich wspólnych wakacji. Cała trójka rusza w podróż po Europie, w tym głównie po europejskich muzeach i, oczywiście, nic nie idzie zgodnie z planem.
Kiedy „My” znalazła się na liście książek nominowanych do Bookera, część krytyków uznała to za ukłon jury w stronę literatury popularnej, nie zaś wyznacznik jakości nowej powieści Nichollsa. Niezależnie od powodów, którymi kierowało się jury najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej, nominacja dla „My” musi dziwić. Nie tylko dlatego, że ten bestseller należy do gatunku literatury popularnej, ale przede wszystkim – ponieważ jest to powieść nadzwyczaj przeciętna. Wszystko w nowej książce Nichollsa wydaje się odbite od stereotypowej sztancy. Relacje ojca – naukowca z matką – artystką, rozum kontra uczucia, nastoletni, do granic możliwości uproszczony bunt syna, bolesne słowa, które padają z każdej strony i w gruncie rzeczy szlachetne pobudki Douglasa – wszystko to widzieliśmy i czytaliśmy tak często, że książka wydaje się utkana z klisz i cytatów. Nicholls okrasza wprawdzie wszystko lekkością i humorem, co sprawia, że książkę czyta się bez bólu, ale humor nie jest tu bynajmniej błyskotliwy, a lekkość miejscami ulatnia się na rzecz niejasnych rozważań na temat tego, kto lepiej rozumie sztukę: reprezentujący postawę artystów i znawców matka i syn czy laik w postaci ojca-narratora.
„My” jako powieść popularna sprawdza się nieźle. Jest sprawnie napisana, a zaludniający ją bohaterowie, nawet jeśli prości i pozbawieni głębszej psychologii, dają się lubić. Jeśli zatem poszukujecie lekkiej pozycji obyczajowej na dwa przedwiosenne wieczory, „My” sprawdzi się całkiem dobrze. Nie powie jednak nic nowego ani o małżeństwie, ani o tym, jak powieść popularna może aspirować do Bookera. Powtórzy za to jeszcze raz historię o wypalonym małżeństwie, drugiej szansie i kłopotach z krnąbrnymi nastolatkami.