Recenzja
Remedium dla zagubionych
Niepokojąca w „Lalce”, kusząca w „Polowaniu na muchy”, piękna i czuła w „Potopie”. Niedostępna jak Kim Wilde, która dla mojego pokolenia była wzorcem piękna rodem z podparyskiego Sevres. Gdyby 40 lat temu istniał Pudelek, Małgorzacie Braunek dostałoby się za wygląd. Talent w Polsce jest do wybaczenia, uroda – nigdy.
Piszę o tym nie bez kozery. W wywiadzie–rzece, aktorka mówi o przemijaniu i dożywaniu czasu, w którym można komuś powiedzieć, że dobrze wygląda, ale nie jest to ten sam rodzaj urody, z która ma się do czynienia w wieku atrakcyjności. Dla niektórych to bolesne. A dla niej nie. Jednak do pogodzenia się z metryką, trzeba dojrzeć. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: kim jestem?
O tym traktuje ta książka, opowiedziana przez pryzmat życia i pracy jednej z najpopularniejszych polskich aktorek. Począwszy od zwariowanego dzieciństwa, na ukojeniu w filozofii buddyjskiej kończąc. Tym bardziej ciekawe, że obraz małej Małgosi jest daleki od wyobrażenia o pilnej uczennicy, posłusznie odrabiającej po szkole lekcje. Nastolatka Braunek była niespokojnym duchem, wagarującym i kochliwym. I jako licealistka, i potem jako studentka, co ciekawe, bez matury.
Sama mówi o sobie: powtórzona dziewczyna. Powtarzała bowiem klasy, lata studiów, nawet małżeństwa. Nie ma oporów, żeby powiedzieć o paleniu jointów. Kocha zwierzęta i zaraża miłością innych, opowiadając o jamniku Bilbo, który prowadził podwójne życie. Spełniona zawodowo i rodzinnie. Szczęśliwa.
Książka jest dobrym remedium dla zagubionych życiowo i szukających inspiracji. Zwłaszcza, że nauczycielka nie zmusza do pójścia w jej ślady. I to do mnie najbardziej przemawia.
Małgorzata Braunek i Artur Cieślar o książce – obejrzyj wideo.