Artykuł
Archeologia i fotografia
Do czego za 200 lat dokopią się fotograficzni badacze naszej przeszłości?
Jest czerwiec 2004 roku. Rafał Gierasimczuk i Rafał Kondzior, uczniowie jednej z białostockich podstawówek, nudzą się gdy ojciec jednego z nich stawia nowy płot w pobliżu domu przy ul. Bema. Jest pogodne popołudnie, więc chłopcy penetrują opuszczone zabudowania w okolicy. W zniszczonej szopie odnajdują stary kredens. W jednej z jego szuflad zaś natrafiają na dziesiątki kopert z celuloidowymi kliszami i szklanymi płytkami. Chłopcy z przejęciem rozwijają kilka klisz — widzą na nich dorosłych i dzieci ubranych jednak zupełnie inaczej niż dziś. Na szklanych płytkach widać niewiele. Zawartość szuflady wydaje się prawdziwym skarbem, zwłaszcza z chłopięcego punktu widzenia. Dwaj Rafałowie, niewiele się namyślając, zabierają znalezisko do domu i pokazują matce jednego z nich. Joanna Górska ma świadomość, że znalezisko jest cenne, opowiada o nim swoim znajomym. A oni z kolei dzielą się tą wiadomością z Grzegorzem Dąbrowskim, redaktorem naczelnym i fotoreporterem lokalnego oddziału „Gazety Wyborczej”. Zawartość szuflady wkrótce trafia do niego.
Klisze i szklane płyty, mimo że zostały znalezione w dość niesprzyjających warunkach, mają się wyjątkowo dobrze. Niemal każda opatrzona jest metryczką z datą wykonania konkretnych ujęć. Właściwie od początku wiadomo, jak nazywał się ich autor. To Bolesław Augustis – urodzony w 1922 roku w Nowosybirsku Polak, jeden z nielicznych w przedwojennym Białymstoku lajkarzy (od aparatu marki Leica).
Grzegorz Dąbrowski angażuje się w propagowanie dorobku Augustisa. Publikuje w gazecie kolejne zdjęcia, prosząc czytelników o pomoc w ustaleniu miejsc i osób przedstawionych na zdjęciach. Akcja przynosi nieoczekiwane skutki. Do redakcji zgłaszają się kolejne osoby, które na starych fotografiach rozpoznają siebie bądź swoich krewnych. W 2010 roku fotografie Augustisa prezentowane są na dużej wystawie w Białymstoku. O znalezisku dowiaduje się cała Polska. Organizowane są debaty na temat sylwetki fotografa i jego dorobku, wydany zostaje także album prezentujący najlepsze fotografie z jego archiwum.
We wstępie do tego albumu Wojciech Nowicki pisze: „Kim jest Augustis, zadaję sobie pytanie i natychmiast je skreślam bo odpowiedź mi obojętnieje wobec jego zdjęć”.
Potencjał fotograficznej archeologii wydaje się niezmierzony. Odnalezienie archiwum Bolesława Augustisa to nie jedyny tak niesamowity przypadek w historii polskiej fotografii. W początkach dwudziestego pierwszego wieku na cenne archiwum szklanych płyt natknięto się na strychu jednej ze starych dębickich kamienic. Autorką setek unikalnych portretów mieszkańców miasta była Stefania Gurdowa, wówczas kompletnie nieznana osoba, dziś, podobnie jak Augustis, jedna z ważnych postaci polskiej fotografii. Przywracaniem pamięci o niej i upowszechnianiem jej dorobku zajął się krakowski fotograf Andrzej Kramarz. Efektem jego wysiłków była świetna książka „Klisze przechowuje się” składająca się właśnie z portretów wykonanych przez Gurdową (zobacz).
Teraz ukazuje się zaś „Albom.pl”, kolejna fotograficzna książka, złożona ze zdjęć, wykopanych, niekiedy dosłownie, spod ziemi. Za nią również stoi Grzegorz Dąbrowski (oraz Stowarzyszenie Edukacji Kulturalnej WIDOK). Grupa miłośników fotografii i Podlasia z Polski i Białorusi wyruszyła tego lata do siedmiu przygranicznych miejscowości (w Polsce Kleszczele i Gródek, po stronie białoruskiej: Wołkowysk, Sopoćkinia, Łunno/Łunna, Wołpa, Kamieniec), by zbadać ich fotograficzną stratygrafię. Szperali w szufladach, przerzucali stare pudła na strychach i w piwnicach, wypytywali o lokalnych fotografów. Efekt ich pracy po raz kolejny odbiera mowę, bo oprócz fotograficznego świadectwa ostatnich kilkunastu dziesięcioleci (najstarsze fotografie pochodzą z lat 80-tych XIX wieku) otrzymujemy także możliwość estetycznego doznania. „Albom”, podobnie jak książki ze zdjęciami Augustisa i Gurdowej, składa się bowiem przede wszystkim z doskonałych fotografii. Fotograficzna archeologia także w tym przypadku staje się jednak przede wszystkim źródłem ożywczego niepokoju.
Patrząc na hipnotyzujące zdjęcia Stefani Gurdowej, przerażająco sielskie obrazy Augustisa wykonane w przededniu Zagłady czy tak podobne do siebie zdjęcia obyczajowe z polskich i białoruskich wsi, trudno nie zastanawiać się, co zostaje po nas. Czy aby fotograficzni archeolodzy za 100 czy 200 lat nie dokopią się jedynie do stert bezużytecznego złomu w postaci twardych dysków, milczących smartfonów i sfatygowanych wraków komputerów, z których żadnych zdjęć odzyskać się nie da?
Więcej o projekcie Albom na stronie www.albom.pl oraz na profilu projektu na Facebooku.