Artykuł
Ewolucja mroku
O życiorysach złamanych tragedią pisać najłatwiej. Tym większy szacunek należy się Magdalenie Grzebałkowskiej, która stworzyła książkę prawdziwą, a nie taką, jakiej oczekiwałby rynek. Choć losy obydwu Beksińskich są tak niewiarygodne, że przypominają historie wyjęte żywcem z filmu lub komiksu, mamy do czynienia z solidną biografią równoległą. Gdyby stworzyć podobną fikcję, nikt by w nią nie uwierzył.
Ojciec
Mały Zdzisio potwory zaczyna widywać bardzo wcześnie. To najpewniej spadek po ojcu, o którym mawiano, że ukazują mu się krasnoludki. Koronne miejsce wśród straszydeł Zdzisia zajmuje Matka Boska, która nocami schodzi ze ściany, zadziera kiecę i z uśmiechem siada chłopcu okrakiem na twarzy. Zdzisio od dziecka jest dziwakiem i odludkiem. Nie lubi się uśmiechać. Nad zabawę z kolegami przedkłada towarzystwo czystej kartki papieru. Rysuje niemal bez przerwy.
Wraz z upływem czasu ogarniają go rozmaite nerwice natręctw. Magnetofon zatrzymuje tylko wtedy, kiedy szpula znajduje się w określonej pozycji. Nie stąpa po złączeniach płyt chodnikowych. Każde odstępstwo od codziennej rutyny przypłaca ostrą biegunką. Dlatego też, jak pisze autorka, Zdzisław “wszystkiego w życiu stara się unikać”. Jest outsiderem, ale funkcjonuje w społeczeństwie: początkowo pracuje na etacie, utrzymuje kontakt z przyjaciółmi, żeni się z sympatyczną dziewczyną.
Nie znosi tacierzyństwa, a słowo “matka” wydaje mu się obrzydliwe. Sam przyznaje, że “nie ma pod słońcem rzeczy ohydniejszej niż niemowlę w wieku do mniej więcej jednego roku”. A jednak wspólnie z żoną decydują się na dziecko. Wkrótce rodzi się Tomuś, chłopiec którego smutek i wariactwa przyćmią wkrótce wszystkie ojcowskie fanaberie.
Zdzisław nigdy go nie przytuli.
Syn
Tomuś od dziecka fascynuje się mrokiem i horrorem. Przez pierwsze kilka lat życia funkcjonuje w izolacji od świata. Jest humorzasty. Nie potrafi bawić się z innymi dziećmi. Z radością opowiada za to rodzicom różne turpistyczne historyjki. W ponure usposobienie wpada wprawdzie później niż ojciec, za to pogrąża się w nim bez reszty.
Z wiekiem odczuwa coraz silniejsze rozczarowanie światem, w którym przyszło mu się urodzić. Coraz bardziej kręcą go duchy i cmentarze. Fascynuje się wampirami, śmiercią i motywem samobójstwa. Jest kochliwy i wielokrotnie próbuje się z kimś związać. Za każdym razem ponosi jednak bolesną klęskę.
Czy Tomasz Beksiński byłby innym człowiekiem, gdyby będąc dzieckiem nie objadł się mrokiem bijącym z obecnych w całym domu rzeźb i obrazów? Czy jego rozczarowanie światem byłoby mniejsze, gdyby w wieku kilku lat oglądał bajki i czytał powieści przygodowe zamiast chodzić do kina na filmy dla dorosłych i oglądać w domu kobiety wiszące na krzyżach? Na te i podobne pytania Zdzisław nigdy nie znajdzie odpowiedzi.
Tymczasem Tomek wciąż narzeka na życie i wreszcie postanawia je zakończyć. Kolejne próby samobójcze kończą się jednak niepowodzeniem. Chłopak ma przy tym świadomość, że jego rozpacz jest właściwie nieuzasadniona. W liście do przyjaciółki pisze: „ja nie jestem ani kaleką, ani nie narzekam na brak forsy, jestem na studiach, mam fajnych starych, mieszkanie… więc na co mam narzekać? Skąd ta nienawiść? Przecież nikt mi niczego nie zrobił. Nie wiem, do licha, nie wiem. Wiem tylko, że ten jad we mnie siedzi”.
Dla ojca jest prawdziwym tyranem, czasem jednak, niezwykle rzadko, zdarza mu się wyrazić o nim ciepło. „Niejednokrotnie ojcowie to albo głupie wieprze, albo po prostu sknery i pijący, do tego jeszcze cholernie staroświeccy”, opowiada znajomej. „Ja też niejednokrotnie narzekam na swego, a w sumie wiem, że to kapitalny człowiek”.
Ojcu jednak nigdy tego nie powie. Zabije się w Wigilię.
Ta w cieniu
Cichym, ale ważnym bohaterem tej podwójnej biografii jest Zofia Beksińska, która dla życia innych poświęciła własne. “Moim maleńkim plusem – o ile to można tak nazwać – jest chyba tylko to, że nie jestem wymagająca” – pisze o sobie w liście do przyjaciółki. „Robię to, co mogę, o nic się nie upominam, pamiętają, to dobrze, nie, też dobrze, i tak życie leci.”
Ze studiów rezygnuje dla Zdziśka. Z pracy także. Jest dodatkiem do męża-artysty i od początku, mimo kolejnych jego niepowodzeń, we wszystkim go wspiera. Synowi poświęca się jeszcze bardziej. Kiedy dorosły już Tomasz przychodzi do rodziców na obiad (a przez pewien czas przychodzi codziennie), zupę musi stawiać przed nim natychmiast, gorącą. Jej smak musi być zawsze identyczny. Sztućce muszą leżeć idealnie prosto obok talerza. Tomasz wścieka się nawet na to, że musi otwierać drzwi kluczem, matka robi to więc za niego.
Kiedy nie zajmuje się mężem ani synem, gotuje obiady matce i teściowej (obydwie zamieszkały na starość u Beksińskich), zmienia im pampersy, oklepuje odleżyny. Cicha, skromna i niewymagająca. Lubi palić papierosy i prowadzić auto. Zdzisław nigdy nie kupi jej biżuterii. Tomasz nie da powodu do dumy. Umrze – chyba szczęśliwie – nie doczekawszy samobójczej śmierci syna ani morderstwa dokonanego na mężu.
Życie jak film
Książka zapada w pamięć nie tylko ze względu na bohaterów, ale także dzięki metodom, z pomocą których przedstawia ich autorka. Magdalena Grzebałkowska próbuje bowiem wykraczać poza formę reportażu: bawi się swoimi postaciami, chronologią wydarzeń i sposobami narracji. Jest wnikliwa i rzetelna. Momentami bezlitosna.
Sama końcówka „Portretu podwójnego” przypomina finał filmu sensacyjnego, bo w przypadku śmierci Beksińskiego-seniora rzeczywistość przerasta każdą fikcję. Ta książka to kolejne zwycięstwo realności nad artystycznym kłamstwem, choć triumf to gorzki i smutny.