Felieton
5 książek roku 2020 wg Filipa Łobodzińskiego
Wiem, że czytelnicy uwielbiają rankingi, bo adrenalina nawet przy czymś tak spokojnym i wysmakowanym, jak obcowanie z książką, wciąga prawie jak kryminał. „Kto zabił, kogo i dlaczego?” – z zachowaniem proporcji – na to pytanie próbujemy niejako odpowiedzieć, gdy dajemy się namówić na odpowiedź, jakie książki w mijającym roku uważamy za szczególnie ważne, fajne, ciekawe i/lub dobre.
Mam problem co roku z takim podsumowaniem – z paru powodów. Po pierwsze, data roczna wydania to często czysty przypadek, książkę napisano znacznie wcześniej (gdy mowa o przekładach albo zbiorach wierszy, ten czas wydłuża się jeszcze bardziej). Po drugie, podaż książek stanowczo przekracza wyporność najbardziej zaczytanych i wszelka decyzja w tej sprawie musi być krzywdząca, bo przecież nie znam wielu książek, które pojawiają się w konkurencyjnych zestawieniach, o istnieniu niektórych nawet nie wiedziałem. Jak spośród wszystkich ryb wybrać miss oceanu?
Czasy są takie, że wzruszeniem napawa mnie widok każdej czytającej książkę osoby. I nie dbam właściwie, czy to „Harry Potter”, czy Italo Calvino, czy wiersze Safony, czy poradnik, jak upleść most Golden Gate z makramy.
Stąd i moja piątka to raczej pewna zasłona dymna, sugestia, a może wykręt sianem, bo wszystkie książki zasługują na wyróżnienie choćby za to, że w ogóle są, że ktoś je napisał, ktoś złożył, ktoś oprawił, ktoś wymyślił okładkę i makietę stron tytułowych, a ktoś wziął na stragan.
No dobra, wiem, wcale nie wszystkie. Są książki plugawe i zbędne, zamulające obraz, bezczelnie zasłaniające te naprawdę warte mojego wzruszenia.
„My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych” – Jill Lepore, tłum. Jan Szkudliński, Wydawnictwo Poznańskie
Moją piątkę zdominowały książki historyczne. Nie powieści, a rzetelna praca kronikarska, reporterska, intelektualna. Od razu przyznam się, że jednej z nich nie dokończyłem jeszcze, ale lektura pierwszych iluśset (!) stron utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli odkładam na później książkę o historii, to czynię to z żalem. To zresztą jedyna rzecz przełożona na polski. Napisała ją Jill Lepore, przełożył Jan Szkudliński, wydało Wydawnictwo Poznańskie. Rzecz zwie się My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych i jest wprawdzie gruba, ale wciąga jak maelstrom. Lepore bowiem nie zalewa nas datami, nazwiskami i faktami – choć jest ich tu należycie dużo – ale ciągnie logiczną opowieść, pozwalającą nam ZROZUMIEĆ ten dziwny, duży kosmos po drugiej stronie Atlantyku, ojczyznę dolara i Martina L. Kinga, Moby Dicka i Gwiezdnych wojen, bluesa i Donalda Trumpa, McDonald’s-a i Doliny Krzemowej, Deklaracji Niepodległości i uczestników zadymy w Watts…
„Walentynowicz. Anna szuka raju” – Dorota Karaś, Marek Sterlingow, Wydawnictwo Znak
Równie zasysa historia legendy odarta z werniksu, za to żywa i wiarygodna, napisana bez ukrytych intencji tworzenia alternatywnej rzeczywistości, czyli po prostu RZETELNA. To historia Walentynowicz. Anna szuka raju, wspaniale zbudowana na podstawie wielu źródeł i wnikliwych rozmów przez Dorotę Karaś i Marka Sterlingowa. Wydał Znak – dając nam coś, co się czyta, jakby oglądało się znakomity serial dokumentalny. jest emocjonalnie, co wcale nie przeszkadza, by było też profesjonalnie. Po lekturze książki naprawdę więcej rozumiem z czasów, które przeżywałem wszak jako świadomy człowiek i wydawało mi się, że znajdę tu tylko parę nieznanych ciekawostek. A książka pozwoliła mi przebić się przez kilka gęstych zasieków i grubych murów niewiedzy.
„Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1898–1993“ – Rafał Księżyk, Wydawnictwo Czarne
Ale te dwie rzeczy mówią o historii, która łatwo toruje sobie (choć najczęściej w zbanalizowanych kostiumach) do podręczników. Obok nich staje w mojej piątce jeszcze jedna rzecz – Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1898–1993 Rafała Księżyka, opublikowana przez Wydawnictwo Czarne. Księżyk odsłania kilka dykt i zagląda pod podszewkę Wielkiej Historii, by opowiedzieć nam o historii wielkiej, choć upychanej w worku z napisem „alternatywa”. Wbrew pozorom bowiem potyczki Polaków z nową rzeczywistością pookrągłostołową odbywały się nie tylko na korytarzach sejmowych, w powstających korporacjach i na wiecach, ale też w klubach, firmach płytowych i dystrybucyjnych, w pracowniach nieuczesanych artystów dźwiękowych i wizualnych, na podziemnych spędach techno i w enklawach wolnej twórczości, czasem w dusznej atmosferze narkotycznej, czasem zaś w wielkiej czystości. Lektura książki Księżyka porusza przede wszystkim jako kronika utraconych szans – nie tylko bowiem utraciliśmy pegeery i zakłady pracy socjalistycznej, ale też ducha przekory i potencjał przełamania sztampy artystycznej, zanim ta ostatnia nie zawładnęła rynkiem. Kim bylibyśmy jako społeczeństwo, gdyby korpo nie zadusiło anarchicznych koncepcji duchowo-intelektualnych, a homogenizacja unifikacyjna (konieczność dostosowania się do norm UE) nie narzuciła standardów koniecznych, ale wciąż kwestionowanych? Czy umielibyśmy się odnaleźć w nowej erze po 2000 roku? Czy ziemia niczyja rozciągałaby się gdzie indziej, a nie między Młodzieżą Wszechpolską a Strajkiem Kobiet? Czy tęcza budziłaby tyle fermentu? Czy Zenek stałby się bohaterem filmu? Proszę – jedna książka o polskim undergroundzie czasu przełomu, a tyle pytań.
„Wojna (pieśni lisów)” – Konrad Góra, Biuro Literackie
Nie byłbym sobą, gdybym nie wskazał jednej książki poetyckiej. Konrad Góra, poeta spędzający połowę roku w polskiej dziczy z dala od kostki Bauma, poeta nieoswajalny, pozornie gburowaty, a w głębi piekielnie wrażliwy, dopiero co dostał Silesiusa i był nominowany do Gdyni i Nike, a tu znowu zasolił kawał wstrząsającej poezji Wojna (pieśni lisów), wypuszczony w świat przez Biuro Literackie. Góra tym tomem ustanawia nową platformę postrzegania miejsca przyrody i człowieka, miejsca, chcąc nie chcąc, wspólnego, naznaczonego brutalną przepychanką. „Nasi cisi towarzysze” – zwierzęta – uczestniczą mimowolnie w katastrofie, może ktoś się uratuje, może jakiś statek z mchu zabierze je na nową planetę. Ale na razie trwa kataklizm, na jego tle toczy się tytułowa wojna, sojusze w niej zawierane są i zrywane bez planu i tylko pieśni słychać donośne.
„Soroczka” – Angelika Kuźniak, Wydawnictwo Literckie
Rozmyślnie na koniec zostawiam książkę tez poetycką, choć zbudowaną ze zwykłych (?) opowieści ludzi szykujących się na umieranie, śmierć i życie pozagrobowe. Angelika Kuźniak w Wydawnictwie Literackim wydała Soroczkę, najniezwyklejszy sznur korali słownych na temat umierania. Dość powiedzieć, że zachłystywałem się przy czytaniu ze zdumienia, notowałem sobie cytaty bezpardonowe jak aforyzmy, a niekiedy wybuchałem śmiechem. Bez cienia nagany mówię: starzy ludzie, którzy już mają wszystko gotowe, by się położyć do trumny, bywają potwornie próżni. Marność nad marnościami nie oznacza, że można odpuścić dobry makijaż, trafny dobór kolorów stroju trumiennego, prawidłowy repertuar pieśni czy jadłospis dla żałobników. Wszyscy umieramy, od poczęcia nieomal, ale tu też są mistrzynie i mistrzowie sztuki. Kuźniak w swej małej książeczce, opatrzonej fenomenalnymi fotografiami Anny Bedyńskiej, serwuje nam całą ucztę wielodaniową. Uczta się umierać, misiowie puszyści.