2 czerwca 2014

Czy wyście wszyscy powariowali?

Z każdym kolejnym zdjęciem Martina Kollara z odbiorcy ulatuje rozbawienie, a wzbiera w nim niedowierzanie i przygnębienie.

header - poniedzialek ze springerem

– A wy? Macie jakiś pomysł na rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego? – zapytał mnie ostatnio facebook. A konkretnie to administrator jednego z fanpejdżów, który zapewne był na tym samym szkoleniu, na które poszli wszyscy inni polscy administratorzy i dowiedział się tam, że najlepszą formą zaangażowania internautów w dyskusję jest zadanie pytania, choćby najgłupszego i urągającego intelektowi. Tego kto tę zasadę wymyślił chętnie bym poznał, najlepiej w ciemnej uliczce. Ale nie o tym.

 

Jednym z lepszych filmów, jakie widziałem podczas tegorocznej edycji Planete + Doc Film Festival, był „Zielony książę” w reżyserii Nadava Schirmana. To absolutnie niesamowita historia Mosaba Hassana Yousefa – syna jednego z najważniejszych przywódców Hamasu szejka Hassana Yousefa. W wieku 17 lat Mossab trafił do więzienia i tam jakimś cudem został zwerbowany przez izraelski wywiad Shin Bet. Po uwolnieniu przez następną dekadę pracował jako osobisty asystent swojego ojca odpowiedzialny między innymi za kontakty między komórkami Hamasu w kilku krajach arabskich. W tym czasie nie tylko dostarczał Izraelczykom bezcennych informacji o zamiarach organizacji i swojego ojca, ale też wpływał na jego decyzje i w kluczowych momentach dezorganizował działanie całej sieci islamskich bojowników. Drugim bohaterem filmu jest agent prowadzący Mosaba w Shin Bet – Gonen. Ich relacja, z początku czysto zawodowa, zamienia się z upływem czasu w przyjaźń, która poddana zostanie ciężkiej próbie, gdy Mossab ucieknie z Palestyny do Stanów Zjednoczonych i tam opublikuje książkę o swojej działalności.

 

Oglądałem ten film z rozdziawioną paszczą, a w głowie kołatało mi się idiotyczne pytanie przeczytane na facebooku „A wy? Macie jakiś pomysł na rozwiązanie konfliktu izraelsko – palestyńskiego?”. Konflikt ten, jak dowiadywałem się z ekranu, osiągnął już takie stadium, w którym jedna strona dopuszcza się werbowania szpiegów w rodzinach swoich wrogów. I ich znajduje. Wszyscy mają na ustach szlachetne hasła o zakończeniu rzezi, a mimo to rzeź trwa, przepaść pomiędzy obydwiema stronami zaś tylko się pogłębia. Jak z tej matni znaleźć jakieś wyjście? Jak rozwiązać ten problem? Wie to pewnie tylko wspomniany administrator facebookowego fanpejdża.

 

Nie wie za to z pewnością słowacki fotograf Martin Kollar, którego książkę „Field trip” od niedawna można kupić w Polsce. Jest ona częścią większego projektu The Place, w którym 12 fotografów z całego świata zostało poproszonych o przyjrzenie się dzisiejszemu Izraelowi i Zachodniemu Brzegowi Jordanu. Kollar już wcześniej dał się poznać jako tropiciel absurdów. Jego cykle Stunt Man czy Nothing Special pokazują zwykle śmiertelnie poważnych ludzi w śmiertelnie niepoważnych sytuacjach. Aparat w rękach Kollara zdaje się narzędziem całkowicie niewidzialnym, oglądając jego wcześniejsze prace ma się wręcz wrażenie, że to, co oglądamy na zdjęciach, zostało ustawione i wyreżyserowane, bo niemożliwe jest wręcz, by zdarzyło się naprawdę. Takiemu wrażeniu sprzyja też estetyka tych zdjęć – oszczędne tła, staranna kompozycja, stonowane barwy. Zdjęcia Kollara to jednak kadry z życia, choć wyglądają raczej jakby pochodziły co najmniej z absurdalnego snu, albo z głowy kogoś, kto połknął lub wciągnął nosem to i owo. Kollar

W „Field trip” jest podobnie. Estetyka fotografii w tej książce jest zbliżona do wcześniejszych prac Kollara – ten sam spokój, ta sama precyzja. To samo dotyczy motywów. Kilka pierwszych stron wystarczy, by na twarzy odbiorcy odmalowało się rozbawienie pomieszane z niedowierzaniem. Po kilku kolejnych zdjęciach przestaje się jednak robić zabawnie. Kollar wypracowaną przez siebie estetykę absurdu traktuje tu bowiem jako narzędzie do opowiadania bardzo smutnej historii. Uwiecznia pozornie śmieszne sytuacje, które w masie i kontekście w jakim powstały sprawiają niezwykle przygnębiające wrażenie. Martin Kollar jeździ po Izraelu i każdym zdjęciem zadaje ciągle jedno to samo pytanie: czy wyście wszyscy tutaj już kompletnie powariowali? Rzecz jasna nie znajduje na nie odpowiedzi, wraca z tym pytaniem do domu i wszystko co może zrobić, to wydać przygnębiająco przezabawną książkę.

 

PS. A wy? Macie inny pomysł jak opowiedzieć o konflikcie izraelsko – palestyńskim przy pomocy fotografii?

 

Więcej zdjęć z projektu Field Trip znajduje się TUTAJ

 

Fotografia w tekście: Martin Kollar / Leica Oskar Branack Award

Książki, o których pisał autor