Felieton
Historia znikania
Donovan Wylie fotografuje proces wymazywania z pejzażu jednego z najważniejszych symboli irlandzkiej wojny domowej.
Horyzont przebiega dokładnie w połowie kadru, dzieli go na pół. Na dole szaro, spękany beton, jakieś jego okruchy. Na górze też szaro, ale inaczej, bo to niebo. Pomiędzy tymi szarościami pasek nienachalnej zieleni, przerwany fragmentem betonowej ściany, sterczącej dość absurdalnie z ziemi. Widać na niej tylko cyfrę: 7. Nic więcej tu nie ma – tylko te dwie szarości przedzielone zielenią i kawałkiem muru. Niebo – szare, beton – szary, mur – też szary. Wiemy, że coś tu było, ale już nie ma. A właściwie to zaraz nie będzie.
Był rok 2008, jesień. Dzień raczej pochmurny jak większość w Irlandii Północnej. Fotograf Donovan Wylie przyjechał na miejsce jeszcze przed świtem. Rozstawił statyw, zamontował aparat i czekał. Wiedział, że moment jest wyjątkowy. I że zaraz wszystko się skończy:
– To było kompletnie surrealistyczne, że w tak historycznej chwili byłem tam tylko ja i ta ekipa rozbiórkowa. Nikogo więcej, żadnych ludzi, mediów. Tylko my – powie po latach.
Ściana, w stronę której skierował obiektyw, była ostatnią pozostałością więzienia Long Kesh, znanego także jako Maze. To był największy i najpilniej strzeżony zakład karny w całej Irlandii Północnej. Przez wszystkie lata trawiącej ten kraj wojny domowej Brytyjczycy przetrzymywali tu wszystkich, którzy sprawiali im jakiekolwiek kłopoty. To tutaj odbyły się słynne strajki głodowe – w 1978 i 1981 roku. W trakcie tego drugiego zagłodziło się na śmierć aż dziesięciu więźniów. Wśród nich był także Bobby Sands, późniejszy bohater i męczennik zwolenników republikanów. To na bazie jego historii powstał wstrząsający debiut reżyserski Steve’a McQueena pt. „Głód”. Kto chciałby ten film obejrzeć, niech wcześniej zapozna się z jego opisem, bo nie każdemu będzie z pewnością dane dotrwać do końca, mimo że to obraz naprawdę wspaniały.
W dniu podpisania Porozumienia Wielkopiątkowego Donovan Wylie miał 27 lat. Od siedmiu był już członkiem prestiżowej agencji fotograficznej Magnum. Mieszkał i pracował w Belfaście. W 2002 roku Maze opuścił ostatni więzień. I to wtedy rozpoczął tam swoją fotograficzną pracę Wylie. Jej efektem jest imponująca książka o „The Maze”, będąca zapisem znikania tego więzienia z krajobrazu Ulsteru.
Cała publikacja składa się z trzech części. W pierwszej Wylie chodzi z aparatem po opuszczonym więzieniu i co kilka kroków fotografuje. Wędruje trawiastymi pasażami pomiędzy wysokimi ogrodzeniami, zagląda do cel, przygląda się więziennej architekturze. Zdjęcia te powstały w 2002 roku, zaraz po opróżnieniu więzienia. Są do siebie bliźniaczo podobne, efekt ten spotęgowany jest jeszcze ciężkim, stalowym niebem Irlandii Północnej. Wylie jest konsekwentny do bólu. Sekwencje zdjęć z tego okresu składają się z niemal identycznych kadrów. Przeglądanie tej książki, karta po karcie, wprowadza widza w konfuzję – po co tyle takich samych zdjęć? Jedną fotografię wnętrza więziennej celi od drugiej odróżnia tylko firanka wisząca nad łóżkiem. Wszystko inne jest takie samo. Wygląda to wręcz tak, jakby fotograf zamiast przemieszczać się po więzieniu zmieniał jedynie te firanki. Ten zabieg rzecz jasna ma spotęgować wrażenie zamknięcia, skazania na te same widoki, dzień w dzień, przez całe lata uwięzienia. To właśnie tego doświadczali przebywający tu ludzie.
Druga część książki powstała nieco później, gdy władze Irlandii Północnej zdecydowały się zlikwidować Maze i wymazać je z pejzażu (a przez to także z historii). Wylie fotografuje tu nadal. Tym razem na jego zdjęciach, utrzymanych w podobnej, bardzo oszczędnej estetyce, widać to samo więzienie, ale już w trakcie dekompozycji. Wielka koparka, podobna do Tyranozaura Rexa – jak mówił sam fotograf – wgryza się w architekturę i przerabia ją na stertę gruzów, które z pewnością posłużą jako podłoże przy budowie jakiejś mniej lub bardziej lokalnej drogi. Wylie przygląda się przez aparat aż do samego końca. Tamtego dnia roku 2008 przyjeżdża na miejsce jeszcze przed świtem, bo wie, że to ostatni dzień pracy ekip rozbiórkowych na miejscu. Fotografuje ostatnią ścianę „bloku nr 7”, gdy tylko zrobi się jasno. Potem robotnicy i ich wielka koparka zamienią ją w kupę gruzów. Po Maze zostanie tylko pusty plac i książka Wylie’go. I jeszcze wrażenie, że być może z pejzażu można i wymazać całkiem pokaźny budynek, a nawet cały kompleks budowli, ale zupełnie nie da się wymazać wspomnienia po nim.