Felieton
iDyseusz
Stefano de Luigi wyrusza w podróż śladami największego z wędrowców. I zabiera ze sobą iPhone’a.
Nie wiadomo, jaką dokładnie trasą wędrował Odyseusz wracając spod Troi. Naukowcy od lat próbują zlokalizować na mapie kolejne przystanki tej podróży – ziemię Cyklopów, gdzie Odyseusz oślepił Polifema, Telepylę – krainę białych nocy, gdzie stracił jedenaście okrętów, czy Ogygię, gdzie u nimfy Kalypso zabawił całe siedem lat, zapewne umierając z tęsknoty za czekającą na niego w domu Penelopą i Telemachem. Wiadomo na pewno, że cała wyprawa nie trwałaby tak długo, gdyby jego żeglarze nie otworzyli worka wiatrów, który otrzymał od Eola. Zrobili to w tym samym momencie, w którym na horyzoncie zamajaczyła rodzinna Itaka. Tułał się jeszcze Odyseusz 10 lat zanim dotarł do domu, naciągnął łuk i padł w ramiona wiernej małżonki.
<<prześledź podróż Stefana de Luigi>>
Kilka tysięcy lat później wór pełen morskich wichrów otwiera włoski fotograf Stefano de Luigi. Wyrusza śladami Odyseusza, a za przewodnik służy mu nie tylko wielkie dzieło Homera, ale też książka “Dans le sillage d’Ulysse” wybitnego, francuskiego hellenisty Victora Berarda z 1933. Opisana w niej została najbardziej prawdopodobna trasa wielkiego żeglarza z jej najważniejszymi przystankami w Turcji, Tunezji, słonecznej Italii, Grecji i wreszcie na tysiącach rozsianych między nimi wysp.
W swoją podróż de Luigi zabiera jeden z symbolów naszych czasów – iPhone’a i to nim fotografuje wszystko, co zobaczy po drodze. Ten gest ma znaczenie nie tylko fotograficzne. Smartfon w kieszeni współczesnego Odyseusza sprawia, że niemożliwy do spełnienia staje się podstawowy warunek Odysei – zagubienie w przestrzeni. W każdej chwili można się bowiem połączyć z satelitą, sprawdzić swoją pozycję a potem napisać o tym na Facebooku przy okazji tagując Penelopę („Kochanie, zobacz, wracam do domu, odpraw zalotników bo będzie rzeź”). De Luigi zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie mogąc samemu się zagubić, szuka tych, których już to spotkało.
Obszar, który eksploruje, to przecież jeden z najbardziej niespokojnych obszarów na świecie. Z jednej strony Arabska Wiosna i jej smutne reminiscencje. Z drugiej balansująca na granicy Wschodu i Zachodu Turcja, z trzeciej targane kryzysem kraje południa Europy z pogrążoną w marazmie i depresji Grecją. A między tym wszystkim łodzie wypełnione po brzegi emigrantami z Afryki szukającymi szczęścia na bogatej (a przynajmniej ciągle bogatszej) Północy i znajdującymi często śmierć w morskich falach. Przyglądając się temu wszystkiemu przez obiektyw aparatu, który zrewolucjonizował nasze myślenie o fotografii i obrazach, de Luigi opowiada o miejscu narodzin zachodniej cywilizacji i o tym, ile z tamtego świata przetrwało w tym, co otacza nas dziś. W ten sposób przeszłość zostaje połączona z przyszłością.
Jego fotografie to nie tylko reporterskie kadry, ale też obrazy, jakie z pewnością znalazłyby się w telefonie Odyseusza lub jednego z jego żeglarzy – nostalgiczne, pełne tęsknoty, czasami lęku, a czasami nadziei czy wręcz radości krajobrazy. Często w silnej, „instagramowej” estetyce, która tutaj tylko podkreśla, że technika może gnać do przodu, meandrować i zjadać własny ogon, ale pewne rzeczy się po prostu nie zmieniają.