Felieton
Kanon ustalony
Chcesz rozmawiać o architekturze, poczytaj Rybczyńskiego.
Już wkrótce nie będzie żadnej wymówki, żadnych wykrętów, nic z tych rzeczy. Zero litości. Kawa na ławę – w tę albo w tamtą stronę, wóz albo przewóz. Czekam na ten dzień z niecierpliwością. Jeszcze do niedawna można było mówić mniej więcej tak: skąd ci Polacy mają się znać na architekturze? Z czego czerpać wiedzę? Jak się człowiek ma obyć, by stać się obytym. W terenie dobrych realizacji jak na lekarstwo, media w tym temacie również chrome i niekompetentne, książek, które objaśnią, ale nie zanudzą, też właściwie nie ma. Mówiło się tak i samo to mówienie stanowiło wręcz rozgrzeszenie dla niewiedzy. O architekturze rozmawiało się, i ciągle trochę rozmawia, w kategoriach „podoba” / „nie podoba” – które, owszem, swoją wagę mają, ale dla rzeczowej debaty o architekturze fundamentem żadnym być nie mogą.
Ale to się właśnie zmienia. Przybywa książek, które dla każdego, kto uznaje architekturę za nieodzowną część naszego życia (a chyba nie sposób patrzeć na to inaczej), stanowią przewodniki w jej postrzeganiu i rozumieniu.
Sam mam taką półkę w swojej biblioteczce, na której stawiam książki na temat architektury, z których douczałem się i ciągle douczam. Tym, co je łączy, jest przystępność – napisano je nie po to, by się przed czytelnikiem popisać swoimi erudycyjnymi możliwościami czy, co jeszcze gorzej, architektonicznymi dokonaniami. One powstały po to, by coś czytelnikowi objaśnić, pomóc mu zrozumieć tę materię tak z pozoru prostą, bo wszechobecną, a w rzeczywistości trudną i skomplikowaną. Stoi na tej półeczce „Odczuwanie architektury” Steena Eilera Rasmussena, książka wydana po raz ostatni w Polsce w latach dziewięćdziesiątych, więc na serwisach aukcyjnych osiągająca ceny zgoła absurdalne. Rzecz obłędna i absolutnie podstawowa jeśli chodzi o doświadczanie architektury wszystkimi zmysłami. Napisana z pasją, precyzją i bez zbędnych ozdobników. Uzupełnieniem dla dzieła Rasmussena są bez wątpienia „Oczy skóry” Juhaniego Pallasmy wydane w 2012 roku przez Instytut Architektury. Jest tam także „Architektura szczęścia” Alaina de Bottona, ciągle jeszcze do kupienia w niektórych księgarniach. Książka na jeden wieczór, w której autor próbuje nam pomóc zrozumieć, dlaczego w niektórych budynkach czujemy się lepiej, a w innych gorzej. Tuż obok de Bottona stoi skupiony Peter Zumthor i jego „Myślenie architekturą” (Karakter) – wydane w płóciennej okładce i na grubym papierze eseje równie precyzyjne i oszczędne jak budynki tego szwajcarskiego architekta. Zwykle po książkach kreślę jak szalony, ale jest coś dostojnego w książce Zumthora, ręka uzbrojona w długopis za każdym razem mi drży, gdy mam nim dotknąć jej kart. Stoją też na tej półce rzeczy równie fundamentalne, choć wymagające większego skupienia i determinacji jak „Życie między budynkami” Jana Gehla (RAM 2013), napisane – trzeba przyznać – dość topornie, czy „Architektura wspólnoty” Leona Kriera (Słowo/ Obraz Terytoria 2011), wojującego antymodernisty, którą trzeba sobie dawkować, zbyt wiele tej książce bowiem miłości własnej autora, zbyt mało miłości do czytelnika (choć ze względu na bezlitosną krytykę modernizmu to wciąż lektura obowiązkowa).
Niczym są jednak te książki wobec tego, co stanęło na owej półeczce w ostatnich dniach. A stanęło tomiszcze dość opasłe, blisko czterystustronicowe, wydane na miękko niczym podręcznik. Oto w końcu jest: „Jak działa architektura. Przybornik humanisty” Witolda Rybczyńskiego opublikowana przez Wydawnictwo Karakter (tak, też w nim publikuję, kto w tym tekście widzi prywatę, jego sprawa). Nie ma choćby cienia przesady w tym podtytule – jest to przybornik każdego, kto mieni się humanistą i chciałby być człowiekiem świadomym tego, co się wokół niego dzieje z przestrzenią. Najwspanialsze w tej książce nie jest jednak to, że de facto stanowi ona wykład o tym, jak patrzeć na architekturę, by ją zrozumieć (i zrozumieć też emocje, które się na styku z nią pojawiają). Najcudniejsze w tej książce jest to, jak jest napisana – przystępnie, przyjemnie, ciekawie, wciągająco. Czyta się to jak doskonałą powieść, są tu zaskoczenia, perypetie, zwroty „akcji”, jest wątek i jest osnowa.
„Wszyscy znamy to uczucie, ale większość z nas nie dysponuje aparatem pojęciowym, który pozwoliłby na myślenie o odczuwaniu architektury” – pisze we wstępie do swojej książki Witold Rybczyński. A następnie ten aparat podaje nam na tacy. Teraz już nikt, kto będzie chciał o architekturze dyskutować, nie będzie miał wymówek. Chcesz gadać o budynkach, poczytaj najpierw Rybczyńskiego. Amen.