Felieton
Kurz opada
Kontrowersje wokół World Press Photo odsłaniają tę nieco przykurzoną już mądrość, że w dziennikarstwie, także tym fotograficznym najważniejsza jest uczciwość.
„Zasady zostały złamane, linia przekroczona” – napisał Lars Boering, dyrektor zarządzający World Press Photo w oświadczeniu wydanym przez organizację na początku marca. Jak co roku bowiem ogłoszeniu wyników jednego z najważniejszych konkursów fotograficznych na świecie towarzyszyły kontrowersje. Tym razem dotyczyły one kilku spraw jednocześnie. Jedną z nich było ujawnienie, że jedna piąta zgłoszonych na konkurs zdjęć została zdyskwalifikowana ze względu na niedopuszczalne, cyfrowe manipulacje jakim prace zostały poddane. W niektórych kategoriach sytuacja ocierała się wręcz o absurd. Dochodziło do tego, że jurorzy nie byli w stanie wybrać żadnych zdjęć sportowych bo wszystkie godne nagrody okazywały się manipulowane. Kilkukrotnie zdarzyło się też, że autorzy prac proszeni o dosłanie plików źródłowych (RAW) odmawiali tego rezygnując tym samym z przyznania prestiżowej nagrody. Już we wcześniejszych edycjach tego konkursu zdarzało się, że nagrody były odbierane właśnie za tego typu manipulacje a autorów czekała infamia. W 2010 roku taki los spotkał ukraińskiego fotografa Stepana Rudnika za wymazanie ze swoich zdjęć kilku przeszkadzających szczegółów w fotoreportażu o kibolskich ustawkach.
Na tym jednak kontrowersje wokół World Press Photo się nie kończą. Słowa Boeringa dotyczyły bowiem zupełnie innego problemu. Zaczęło się od listu, który po ogłoszeniu wyników napisał do organizatorów konkursu burmistrz belgijskiego Charleroi. To ono bowiem było bohaterem nagrodzonego pierwszą nagrodą w kategorii Contemporary Issues fotoreportażu włoskiego fotoreportera Giovanniego Troillo. Charleroi jest ukazane tam jako upadłe, ponure, zepsute i na wskroś przygnębiające miasto. Burmistrz Paul Magnette nie tylko zarzucił fotografowi, a pośrednio także organizacji, prezentowanie swojego miasta w krzywym zwierciadle. Wytoczył także cięższe działa argumentując, że część zdjęć Troillo została ustawiona, a to sprawia, że z prawdziwym fotodziennikarstwem nie mają nic wspólnego.
World Press Photo rozpoczęło wewnętrzne dochodzenie, w wyniku którego ustalono, że Troillo nie złamał zasad obowiązujących w konkursie. Kontrowersje i zarzuty dotyczyły zwłaszcza fotografii pary uprawiającej seks w zaparkowanym w ustronnym miejscu samochodzie. Troillo wyznał, że na zdjęciu przedstawiony jest jego kuzyn wraz ze swoją dziewczyną, a cała sytuacja została oświetlona wstawioną do auta lampą błyskową wyzwalaną bezprzewodowo. Dla wielu krytyków tego materiału miał to być dowód, na niedopuszczalną manipulację fotografowaną sytuacją. Organizatorzy World Press Photo nie dopatrzyli się jednak w tym działaniu niedozwolonych praktyk. Jednocześnie przyznali, że w toku prac redakcyjnych przy produkcji wystawy zmienione zostały podpisy pod zdjęciami Troillo i to one mogły wprowadzać odbiorców w błąd. Organizacja przyjęła tłumaczenia Włocha, że bohaterowie jego zdjęcia i tak planowali uprawiać seks w miejscu publicznym i po prostu zgodzili się na to by fotograf podążył za nimi i oświetlił tę scenę fleszem.
Co ciekawe w podobny sposób powstało nagrodzona tytułem Zdjęcia Roku fotografia Madsa Nisssena. Przedstawia ona parę dwóch rosyjskich homoseksualistów w intymnej sytuacji. Na łamach miesięcznika „Press” Mads Nissen przyznał, że poprosił bohaterów by pozwolili mu sfotografować moment bliskości pomiędzy nimi. Poszedł więc za nimi do domu i fotografował wszystko co działo się później. Na pytanie Renaty Gluzy czy zdjęcie to wobec tego nie było „ustawione” Nissen odpowiedział, że nie bo sytuacja ta i tak by się wydarzyła, z nim czy bez niego.
Sprawa fotoreportażu Troillo miała jednak ciąg dalszy. W toku dochodzenia okazało się bowiem, że jedno z nagrodzonych zdjęć nie powstało w Charleroi, a pod Brukselą. A fotograf ani słowem nie wspomniał o tym fakcie w towarzyszących zdjęciom podpisach. I to właśnie ten fakt stał się przyczyną dyskwalifikacji fotografa i odebrania mu pierwszej nagrody w kategorii.
W obu sprawach związanych z fotoreportażem o Charleroi uderza niezwykła dbałość World Press Photo o czytelność komunikatów niesionych przez nagrodzone zdjęcia. Organizacja nagradza przecież także w swoim konkursie całkowicie ustawiane portrety. Nie ma w nich nic złego, to one wszak stanowią zdecydowaną większość zdjęć publikowanych na łamach prasy. Ważne jednak by odbiorca miał pełną jasność na co patrzy – czy jest to rejestracja rzeczywistości czy jej modyfikacja. Troska o tę jasność powoli odchodzi do lamusa. Kilka tygodni wcześniej fotoreporterski światek obiegła barwna historia francuskiego fotografa Carlo Bevaliqua, który na łamach prestiżowego New York Timesa opublikował fotoreportaż o współczesnych pustelnikach. Chwilę później do redakcji zgłosiła się była dziewczyna fotografa, która w ramach osobistej zemsty ujawniła, że część zdjęć była manipulowana cyfrowo. Wewnętrzne śledztwo „Timesa” potwierdziło te zarzuty. Gazeta opublikowała przeprosiny na swoich stronach i wyczerpująco opisała stopień manipulacji w zaprezentowanych zdjęciach. New York Times zerwał też współpracę z Francuzem. To jednak nie przeszkodziło kilku tytułom we Włoszech, Francji i Polsce w opublikowaniu tego materiału na swoich łamach już po ujawnieniu kompromitujących praktyk.