25 sierpnia 2014

Ludzie nie wiedzą, co fotografować

Pod koniec swojego życia Jean Eugene Atget oznajmił: „Mogę powiedzieć, że posiadam cały stary Paryż”.

header - poniedzialek ze springerem

Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, jak symboliczne wypowiada słowa. On chciał tylko podkreślić, że dzieło jego życia – fotograficzna dokumentacja zaułków Paryża – zostało właśnie ukończone. Nie wiedział, że to dzieło przejdzie do historii, że za pomocą aparatu fotograficznego „posiadł” cały Paryż, objął nad nim władanie. A jeśli nie nad nim, to przynajmniej nad wyobraźnią milionów ludzi na całym świecie, którzy bardzo często myśląc o Paryżu, myślą (świadomie bądź nie) obrazami Atgeta.

 

Trudno znaleźć na świecie miejsce, które byłoby silniej związane z fotografią niż Paryż. Z jednego prostego powodu – to tutaj tak naprawdę fotografia powstała. Oczywiście jedno z pierwszych zdjęć zostało naświetlone w pracowni Henry’ego Foxa Talbota w Locock Abbey, jego posiadłości pod Londynem. Pierwsze dagerotypy wykonane zostały jednak przez Louisa Daguerre’a z okna jego paryskiej pracowni przy rue de Marais 5. Wkrótce całą Francję, a zaraz potem i świat, opanuje moda nazwana przez współczesnych dagerotypomanią. Dopiero później mechaniczna rejestracja obrazu stanie się fotografią.

 

To także w Paryżu powstaje w 1851 pierwsze towarzystwo fotograficzne – Société Heliographique, wydające czasopismo „La Lumiére”. Zresztą dla całej Francji to ciekawy czas; Ludwik Napoleon właśnie przejął władzę, wkrótce zleci baronowi Hausmanowi całkowitą przebudowę centrum Paryża. Proces ten przez kilka następnych lat uwieczniać będą pierwsi fotograficzni dokumentaliści spod znaku grupy Missions Heliographiques – Henri Le Secq, Hippolite Bayard i Charles Marville.

 

Mniej więcej w tym samym czasie, bo w roku 1857, w niewielkiej miejscowości Libourne koło Bordeaux przychodzi na świat Jean Eugene Auguste Atget, syn Jean Eugene’a i Clary. Oboje rodzice umierają jednak, gdy chłopiec ma kilka lat. I tu zaczyna się pierwszy mglisty epizod w pełnej zagadek historii życia jednego z największych fotografów na świecie. Według części biografów wychowanie małego Eugene’a bierze na siebie bogaty wuj, który opłaca jego edukację w prestiżowej szkole. Wedle innych chłopiec trafia do dziadków. Którykolwiek z tych scenariuszy nie byłby prawdziwy, wiadomo na pewno, że w wieku kilkunastu lat Eugene sam musi troszczyć się o środki do życia. Zaciąga się więc na statek i przez kilka lat pływa na transatlantykach wykonując na nich proste czynności. Z pokładu schodzi w roku 1878, ma już 21 lat i postanawia spróbować swoich sił w… aktorstwie. Próbuje dostać się o paryskiego Konserwatorium Sztuki Dramatycznej. Gdy mu się to nie udaje, upomina się o niego francuska armia. Przez rok służy w dywizji piechoty, jednak marzenie o aktorstwie jest na tyle silne, że wkrótce znów próbuje dostać się do upragnionej szkoły. Tym razem mu się udaje, ale pogodzenie zajęć na uczelni ze służbą wojskową okazuje się niemożliwe. Wkrótce Eugene Atget zostaje skreślony z listy studentów mimo pozytywnych ocen i słów zachęty ze strony profesorów.

 

Próbując zarobić na chleb, Atget chwyta się różnych zajęć. Reżyseruje uliczne sztuki (to zamiłowanie zostanie mu do późnej starości), prowadzi satyryczne pisemko, występuje też w podrzędnych teatrach. Dostaje zwykle role trzecioplanowe – gra złodziejaszków i drobnych przestępców. Wszystko przez swoją niezbyt korzystną powierzchowność, która zamyka mu drogę do poważniejszych ról i lepszych gaży. Zapalenie strun głosowych ostatecznie przekreśla jego marzenia o aktorskiej karierze. Na deskach teatru Atget poznaje jednak starszą od siebie o kilka lat Valentine Compagnon. To z nią spędzi resztę życia, to także dzięki niej będzie mógł w przyszłości poświęcić się swojemu dziełu.

 

Oprócz aktorstwa Atget próbuje także sił w malarstwie. Nie jest jednak zadowolony ze swoich prac, skrzętnie je chowa, na światło dzienne wydobędą je dopiero ci, którzy wejdą do jego mieszkania po śmierci. Przygoda z pędzlem i sztalugą podpowiada mu jednak nowy pomysł na zarobek. Zauważa bowiem, że wielu malarzy korzysta z fotograficznych odbitek, na podstawie których tworzą potem swoje obrazy. Atget postanawia zaryzykować. Kupuje archaiczną kamerę na klisze formatu 18×24 centymetry i zaczyna fotografować ulice Paryża.

 

W pierwszych latach w jego pracy trudno odnaleźć walor systematyczności. Szuka jedynie tematów, co do których ma podejrzenie, że znajdzie na nie kupców. Pracę fotografa łączy z zajęciem domokrążcy, próbującego sprzedać swoje zdjęcia malarzom i ilustratorom.

 

Wkrótce w jego umyśle rodzi się jednak szalony zamiar sfotografowania wszystkich uliczek i zaułków Paryża. Wiele z tych miejsc sam określa mianem „skazanych na wymarcie”. On wraz ze swoją kamerą ma być tym, która ten zanikający Paryż unieśmiertelni.

 

Pracuje z wielką systematycznością, fotografując ulica po ulicy, dzielnica po dzielnicy. Wychodzi z domu jeszcze przed świtem, nie chce mieć na swoich fotografiach przypadkowych ludzi. Cicha atmosfera poranka pozwala mu skupić się na miejscach, które dokumentuje. Ulice Paryża na jego fotografiach są puste i nierealne. Oczywiście swój obiektyw kieruje także w stronę ludzi, głównie tych z najniższych warstw społecznych – żebraków i kloszardów, pucybutów, służących, przekupek na targowiskach, sklepikarzy. Podświadomie czy nie Atget fotografuje ludzi takich jak on w sytuacjach, w których zmagają się z kolejnym dniem i walczą o przetrwanie. Zupełnie jak on.

atget2

Poza wzrostem systematyczności nic w jego pracy się nie zmienia – nadal oferuje swoje fotografie malarzom. Wśród jego klientów są uznaniu już wtedy Maurice Utrillo, Georges Braque, André Derain czy Maurice de Vlaminck. Wielu z nich powie później, że zdjęcia kupowali od niego równie często z litości, co z realnej potrzeby posiadania konkretnego wycinka rzeczywistości. Oprócz malarzy fotografie Atgeta kupują także paryscy kowale, którzy na podstawie odbitek wykonują kopie poręczy, balustrad, klamek i zawiasów sfotografowanych na drugim krańcu miasta. Jemu zaś nie robi większej różnicy, komu sprzedaje swoje zdjęcia. W przyszłości powie: „To, co robię, to nie jest sztuka. To dokumenty”.

 

Niepewność zarobku sprawia często, że ciężar utrzymania domu musi brać na swoje barki żona Atgeta – Valentine. Sam fotograf cały czas próbuje więc zainteresować swoimi fotografiami różnego rodzaju instytucje. Jednocześnie ciągle pracuje na swoim archaicznym sprzęcie – w pierwszych dekadach XX wieku wielka skrzynkowa kamera, jaką się posługuje, musi budzić wśród przechodniów coraz większe zdziwienie. Ale pieniędzy na nowszy aparat i obiektywy czy lepsze odczynniki Atget po prostu nie ma. Fotografuje tym, na co go stać. To także przez to jego fotografie mają tak unikalny klimat i charakter. Na ile był to celowy zabieg fotografa, na ile zaś ograniczenie, z którym musiał się borykać, wie tylko on.

 

W roku 1920 Atget mówi:

 

„Przez ponad dwadzieścia lat swoją pracą i z własnej inicjatywy zebrałem zdjęcia formatu 18/24 wszystkich ulic starego Paryża. Ta olbrzymia kolekcja artystyczna i dokumentalna jest dzisiaj zakończona”.

 

I w końcu uśmiecha się do niego szczęście. 2500 negatywów kupuje Caisse Nationale des Monuments Historiques. Fortuny z tego nie ma, ale zastrzyk finansowy pozwala mu skoncentrować się na nieco bardziej autorskich zdjęciach. Nadal jednak określa je mianem dokumentów. Z ulicy schodzi do wnętrz budynków – fotografuje mieszkania różnych warstw społecznych. Fotografując „wnętrze fotografa” i „wnętrze aktora”, rozstawia aparat we własnym domu. Na tym drugim zdjęciu widać półkę z dziełami Racine’a, Szekspira i Moliera ustawionymi w równym rzędzie. W 1926 roku umiera Valentine i Atget zostaje sam. Krótko potem jego sąsiedzi zaczynają się uskarżać na nietypowe zachowania fotografa. Ustawiając bowiem aparat na swoim balkonie i wykonując długie ekspozycje, Atget deklamuje dialogi z wielkich teatralnych dzieł. Miłość i tęsknota do scenicznych desek przetrwały, jak widać, próbę czasu.

 

Pod koniec życia Atget częściej fotografuje też ludzi, zagląda do domów uciech , „maisons closes”, wykonuje też kilka aktów.

 

Fotografii przedstawiających samego Atgeta jest niewiele, dwie z nich zasługują jednak na szczególną uwagę. Pierwszą z nich wykonał on sam, być może nawet nie do końca świadomie. Zdjęcie przedstawia witrynę jakiegoś sklepu. W szybie odbija się oświetlone słońcem miasto, odbija się także sylwetka samego fotografa. Ma na głowie kapelusz, na ziemi stoi torba zawierająca najpewniej naświetlone klisze. Atget naciska spust, ale nie patrzy w stronę fotografowanej sceny. Dość dokładnie widać jego profil, poważny i dumny, skupiony już na innym zdjęciu i innym planie, który być może wypatrzył gdzieś w oddali. Widać, że jest w swoim żywiole.

 

Drugą fotografię wykonała Berenice Abbot, osoba, której Atget zawdzięczać będzie o wiele więcej niż uwiecznienie samego siebie. Zdjęcie, o którym mowa zrobiono kilka dni przed śmiercią wielkiego fotografa. Berenice Abbot właśnie go poznała dzięki innemu gigantowi świata fotografi Man Rayowi. Całkiem przypadkiem Man Ray zamieszkał w dzielnicy Montparnasse na tej samej ulicy co Atget. Gdy zobaczy zdjęcia swojego sąsiada, od razu kupi 50 odbitek i spyta, czy może kilka z nich opublikować w piśmie paryskich surrealistów „La Revolution Surrealiste”. Atget zgodzi się, jednak prosi, by fotografii nie podpisywać jego nazwiskiem. Nadal utrzymuje, że to, co robi, jest bardziej kronikarskim zapisem niż artystyczną wypowiedzią.

 

Berenice Abbot, w owym czasie asystentka Man Raya, jest zafascynowana Atgetem. Chce go sfotografować, zaprasza do swego studia w nadziei, że staruszek przyjdzie w znoszonym ubraniu, w jakim zwykł chodzić na co dzień. Atget ubiera jednak najlepszy płaszcz, jaki tylko udaje mu się wyszperać z szafy. Siada na wysokim stołku profilem do obiektywu Abbot. Jest w tym zdjęciu coś, co dokładnie wyraża całą historię tego człowieka – jest wielkość i mądrość, jest doświadczenie, jest jednak też pewien rodzaj rezygnacji i zmęczenia. Berenice Abbot kilkakrotnie wciska spust migawki. Nie ma świadomości, że robi ostatnie zdjęcia wielkiemu fotografowi. Kilka dni później sąsiedzi Atgeta znów słyszą jego krzyki. Tym razem jednak hałasy nie dobiegają z balkonu, a z klatki schodowej. I nie są to szekspirowskie dialogi. Atget w konwulsjach bólu wychodzi ze swojego mieszkania i ze słowem „umieram!” na ustach dokonuje żywota.

atget

Zaraz po jego śmierci Berenice Abbot odkupuje od spadkobierców Atgeta około 1500 negatywów i 10 tysięcy odbitek. Wszystko to wywozi do Stanów i poświęca się popularyzacji dzieła francuskiego fotografa. Zachwycają i inspirują się nim kolejni wielcy świata fotografii – Walker Evans, Lee Freelander, Brassaï, niemieckie małżeństwo Becherów. Walter Benjamin mówi o jego zdjęciach, że „są śladem po miejscu, w którym dokonano zbrodni, miejscu opuszczonym, w którym pozostały tylko połamane meble i manekiny”.

 

W 1930 roku Abbot publikuje pierwszą książkę o Atgecie, zawierającą jego fotografie Paryża. Pierwsza pełna retrospektywa jego prac odbywa się w 1969 w nowojorskim Museum of Modern Arts (MOMA). Kurator tamtej wystawy – John Szarkowski ocenia, że w ciągu całego życia Atget mógł sprzedać około 25 tysięcy odbitek. To, czym zachwyca się więc aktualnie świat, stanowi nie więcej niż 20 procent jego dzieła. Zresztą czy na pewno cały świat? Atgetem zachłystują się przede wszystkim Amerykanie i Niemcy. To w USA w latach 1981-1985 ukazuje się czterotomowe dzieło „The Work of Atget”. A Francja? Tutaj Eugene Atget przez długi czas znany jest zaledwie garstce pasjonatów i ekspertów. Cytują go w swoich zdjęciach kolejni wielcy fotografowie Paryża – Robert Doisneau, Andre Kertesz, Henri Cartier-Bresson. Ale w powszechnej świadomości paryżan bardziej funkcjonują obrazy, które stworzył Atget niż on sam jako ich twórca. Dość powiedzieć, że pierwsza retrospektywa tego fotografa we Francji odbyła się w 2007 roku, w 150 rocznicę jego narodzin.

 

Nie sposób fotografować Paryża i nie odnosić się w jakikolwiek sposób do dzieł Atgeta. Można je negować, ale nie można pozostać względem nich obojętnym. Krytycy fotografii dość zgodnie przyznają, że to on swoim dorobkiem zdefiniował niejako takie pojęcia jak seria i sekwencja w fotografii. To na jego zdjęcia po raz pierwszy zaczęto patrzeć jako na elementy większej całości, zwartej opowieści. Spójność i konsekwencja z jaką realizował swoje wielkie dzieło znajdują uznanie w oczach kolejnych pokoleń twórców i miłośników fotografii. On sam zostawił dla nich niewiele wskazówek. Jedną z nich jest zdanie, które wypowiedział w rozmowie z Berenice Abbot: „Ludzie nie wiedzą, co fotografować”.

 

Caisse Nationale des Monuments Historiques prowadzi do dziś sprzedaż odbitek zdjęć wykonanych przez Atgeta. Można je kupić nawet przez internet. Ceny wahają się od 150 do 1200 euro za sztukę. Niewiele jak na fotografię kogoś, kto nauczył nas patrzeć na jedno z najwspanialszych miast świata.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także