15 grudnia 2014

Oblicze władzy

Christopher Morris zrywa z fotografią wojenną, by po kilku latach wydać książkę o ciemnym obliczu władzy, które do wojen prowadzi.

header - poniedzialek ze springerem

Czeczenia, przedmieścia Groznego, przełom XX i XXI wieku. Kontraktowy fotograf magazynu „Time”, Amerykanin Christopher Morris fotografuje czeczeńskich bojowników podczas walk z Rosjanami. Dowódca jednego z oddziałów postanawia zabrać go na linię frontu, mimo, że w tym konkretnym dniu nic szczególnego się tam nie dzieje. Przybycie nowej grupy pojazdów na pozycje czeczeńskie uruchamia jednak rosyjską artylerię. Na okopy i umocnienia bojowników spada grad pocisków. Morris fotografuje ostrzał, pociski przelatują mu tuż nad głową.

– W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że od lat robię to samo, ryzykuję życiem fotografując, jak jeden idiota z bronią celuje do innego idioty z jeszcze lepszą bronią – wspomina dzisiaj. – Miałem takich zdjęć setki, jeśli nie tysiące. A nie miałem ani jednego zdjęcia mojej dwuletniej córki.

Krótko po tym doświadczeniu Morris wraca do Stanów i prosi redakcję, by więcej nie wysyłała go na wojny. „Time” postanawia więc akredytować go przy Białym Domu. Z rasowego fotoreportera wojennego Morris staje się fotografem niemalże newsowym.

– Przestawienie się z fotografowania ludzi w mundurach na ludzi w garniturach nie było łatwe, ale było konieczne – dodaje.

W 2001 roku prezydentem USA zostaje George W. Bush i to on staje się teraz głównym bohaterem zdjęć Morrisa. Gdy we wrześniu 2001 roku w wieże WTC wbijają się dwa samoloty, sytuacja fotografa zmienia się jednak całkowicie. Nakręca się spirala amerykańskiego nacjonalizmu z republikańską twarzą Busha sterowanego z tylnego fotela przez wiceprezydenta  Dicka Cheneya. Kiedy w 2003 roku Amerykanie wkraczają do Iraku, Morris postanawia złamać swoje postanowienie i wraca na front. Fotografuje amerykańską inwazję coraz silniej zastanawiając się nie tylko nad celem, ale i sensem tego konfliktu.

– Jeden z trzygwiazdkowych generałów powiedział mi, że niesiemy tam demokrację i oświecenie. A ja widziałem masakrę kilku tysięcy cywili dokonaną przez Amerykanów w drodze na Bagdad i zastanawiałem się, gdzie w tym wszystkim są te wartości wypisane na naszym sztandarze.

Po powrocie do USA Morris wraca do fotografowania polityki. W 2004 Bush zostaje wybrany na drugą kadencję.

– Miałem wrażenie, że Amerykanów opanowała jakaś zbiorowa ślepota, że nacjonalizm kompletnie odebrał im rozum. To właśnie zaślepienie, pewien rodzaj obłędu, stało się tematem moich zdjęć.

Efektem podróży Morrisa za republikańskim prezydentem w czasie kampanii i podczas jego drugiej kadencji jest porażająca książka „My America”. Portrety wpatrzonych w Busha jak w święty obraz ludzi skojarzone są tu ze zdjęciami smutnych „facetów w czerni” strzegących prezydenta. Agenci Secret Service z żelazną fotograficzną konsekwencją wpisani przez Morrisa w krajobraz stanowią tu wyrazisty wizualny komunikat, że za uwielbianym liderem stoi przerażająca, ciemna siła. Symbolizują prawdziwe oblicze brutalnej władzy, która upudrowana i podlana propagandowym sosem budzi uwielbienie na twarzach Amerykanów.

Zrzut ekranu 2014-12-14 o 18.29.10

 

Książkę Morrisa publikuje Steidl w 2006 roku.

– Mój ojciec, zatwardziały republikanin popłakał się, gdy ją zobaczył – mówi fotograf. – Powiedział, że nigdy nie widział tak kiepskich zdjęć. On chciał widzieć Busha na tle gwieździstego sztandaru. Ale  politycy z otoczenia prezydenta i z Partii Republikańskiej byli nią zachwyceni – zobaczyli w niej siebie takich, jakimi chcą się widzieć. Wielu z nich trzyma ją na swoich biurkach na pamiątkę tamtych dwóch kadencji.

Dla zwolenników Busha prawdziwe przesłanie książki pozostało całkowicie nieczytelne. To kolejny dowód, jak bardzo stracili zdolność trzeźwego osądu rzeczywistości.

*** 

Fotografia: Christopher Morris / VII za www.christophermorrisphotography.com

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także